Ubecja w muzyce

Ot, dwa poglądy. Dialektyka, tak niezbędna dla pojęcia zasad funkcjonowania świata.

Artysta – to w gruncie rzeczy prostytutka. Służy temu, kto zapłaci, kto da więcej. Nie tylko sam talent można kupić, ale i ukierunkować ów talent w sposób, ważny dla zamawiającego. Artysta chce mieć poklask i rozwijać swój talent bez względu, czemu lub komu on służy. Nieważne, czy reżim, który za jego sztukę płaci, jest przestępczy, czy nie, czy wybrany legalnie, czy nie, czy narzucony przez Obcego, czy reprezentujący własnych łajdaków. Ważne, że rację ma silniejszy, i to on będzie oceniał, co moralne, a co nie. “Kto płaci, ten muzykę zamawia”. Po to, by istnieć przy każdej władzy, wszystkie środki i chwyty są dozwolone. Można być członkiem dowolnej partii, jeżeli jest to konieczne, jeżeli przyniesie to wymierne korzyści. Można chwalić lub ganić dowolne zjawisko lub dowolną osobę, odpowiadając na zapotrzebowanie władzy. Można zmieniać swoje przekonania lub w ogóle takowych nie posiadać. Można się sprzedać za najdrobniejsze, doczesne profity – pobyt w Ciechocinku, linia telefoniczna, mieszkanie w centrum, przydział na auto, wyjazd na festiwal, nagranie płyty, dostęp do “ważnych” estrad i rozgłośni…. Dla kariery można zrobić wszystko. Chcesz dobrą posadę? Zapisujesz się do partii. Chcesz wyjazdy zagranicę? Stajesz się TW. Jak nie ty, to twój kolega, tyle że to wówczas on zgarnie wszystkie profity. Zresztą, kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one.

Artysta sobie ojczyzny nie wybiera. A często niestety nie wybiera i rządzącej partii, bo nie ma na to wpływu, a czasem i węchu politycznego. Artysta nie zna innego kraju, niż ten, który jest dookoła. Nie wybiera swojej rzeczywistości ani epoki, w której żyje. Próbuje żyć pełnią życia, korzystać z tych licznych lub nielicznych możliwości, które pozwalają mu zaistnieć. Tak samo jak i człowiek, gdy się rodzi, nie wybiera życia w grzechu. Nawet nie wybiera grzechu pierworodnego ani świadomie, ani nieświadomie – po prostu w pewnym momencie okazuje się, że go ma. Zatem każdy z nas ma jakiś grzech pierworodny, którego pokonać nie jest w stanie. Ale czy to oznacza, że nie należy żyć? Nie należy tworzyć? Nie należy próbować istnieć, adaptując się do rzeczywistości? Nie należy cieszyć się z życia? Nie należy się wypowiadać publicznie? Ale jak można być artystą i nie wypowiadać się publicznie, nie tworzyć, choćby wbrew wszystkiemu? Czyli faktycznie należy uprawiać działalność konspiracyjną? Żyć wśród wrogów? Ale dlaczego należy otoczenie, przyjaciół, kolegów, współpracowników, szefostwo traktować niczym ukrytych wrogów? A kto dokładnie jest twoim wrogim, skoro każdy z nas jest faktycznie ogniwem systemu? Czy należy zatem podjąć działalność wywrotową, która ostatecznie zburzy ten świat – może i niedoskonały, lecz w którym jednak wszyscy żyjemy, a innego nie mamy? Czy nie należy korzystać z tego choćby i ograniczonego zakresu dobrobytu, który jest nam dany? Owszem, dobrobyt jest mocno ograniczony i dość siermiężny, ale czy powinienem, jako artysta, wciąż myśleć o dobrobycie i jego poszerzaniu? Przecież inne wartości są nawet bardziej ważne. Na przykład, jestem patriotą, kocham swój kraj mimo jego niedoskonałości. Zatem czy nie w interesie tego kraju jest wspieranie jego służb? Jakie mam powody, by nie wspierać służb, legalnie działających w imię tego właśnie kraju, mojego kraju? Mam pewien dług wdzięczności wobec swojego kraju. Otrzymałem wspaniałe wykształcenie. Mimo iż jestem dzieckiem chłopa, “wybiłem się w ludzi”. Moje koncerty gromadzą liczną publiczność, a nazwisko dumnie prezentuje się na plakatach największych scen koncertowych. To właśnie ja dostałem szansę zaistnienia, nie przedstawiciel “wybranej warstwy społecznej”. Czy ten właśnie fakt nie świadczy o największej sprawiedliwości dziejowej i ustrojowej? W żadnym innym systemie na zostanie artystą nie miałbym najmniejszych szans. Byłbym przez odpowiednio dobranych politologów przekonywany, że jako kombajnista lub kaletnik byłbym bardziej potrzebny swojemu krajowi, niż jako artysta muzyk.

Ot, dwa spojrzenia. I wiecie Państwo, dość swojej duszy włożyłem w obydwa opisy. Postarałem się być odpowiednio wiarygodny, wcielić się w obie postacie autentycznie. Absolutnie nie wiem, po której stronie jestem osobiście. Wiem tylko, że każde podejście ma dość racji i – pomimo tego, czyja prawda ostatecznie w danym kraju staje się prawdą obowiązującą – żadnego z tych “stosunków Artysty do rzeczywistości” nie sposób moralnie potępić.

A sprawa przecież dodatkowo się komplikuje.

Czy artysta “prawy”, “sprawiedliwy”, “niezłomny”, niebojący się odmawiania sobie doczesnych profitów w imię idei, która kiedyś (a być może nigdy) odmieni oblicze tej ziemi, staje się jednocześnie dobrym Artystą? Czy jego niezłomna postawa świadczy, że jest on jednocześnie doskonałym człowiekiem oraz, dodatkowo, świetnym specjalistą? Nie, po tysiąckroć nie. Tak naprawdę, w momencie weryfikacji jego kompetencji, wiedzy, zdolności, talentu jego postawa społeczna i polityczna nie ma już żadnej roli. Co z tego, że siedział, był internowany, podarł portret Towarzysza X, publicznie wyraził sprzeciw, skoro nie gra dobrze, skoro nie zbiera audytorium, nie porywa ludzi, nie posiada wiedzy przedmiotowej? Co z tego, że nie zapisał się w swoim czasie do partii, skoro jest zazdrosnym nikczemnikiem, drżącym o swoją posadę?

Tak samo i z artystą “kolaborantem”. Wszyscy wiemy, że można być największym łajdakiem, ale i tak najlepiej grać Bacha, Wagnera, Czajkowskiego, Pendereckiego… Wystarczy usiąść za klawiaturę, stanąć za pulpit, i cały świat zapomina o tym, jaki ten człowiek jest na co dzień. Czy to, że podpisał “lojalkę”, że jest podły, że bije żonę i puszcza się naokoło, że kiedyś zniszczył czyjąś karierę lub czyjeś życie, oznacza, że gorzej zna, gorzej czuje, gorzej rozumie czyjąś twórczość? Że nie potrafi jej donieść do publiczności? Że nie jest w stanie pokochać muzyki, którą gra? Nie, oczywiście, że nie.

W trakcie studiów widziałem niejedno. Widziałem ludzi niezłomnych, pięknych duchowo, które nigdy niczego nie podpisali, mimo iż skutkowało to niewyjazdem na zaplanowane koncerty w salach o światowej renomie. Widziałem takich, którzy byli piękni i na zewnątrz, i wewnętrznie – i po ludzku, i artystycznie. Pozdrawiam mojego Profesora, Joachima Grubicha. Ale nie tylko Jego.

Ale widziałem też takich, których “opozycyjność” była największą zaletą – ba, jedyną cechą usprawiedliwiającą ich stanowisko i dzisiejsze zaszczyty. Którzy na niegdysiejszym wyrzeczeniu dobrze wyszli, zapewniając sobie synekury wciąż za obecnego, ziemskiego życia.

Widziałem też i kolaborantów, i to wcale nie pięknoduchów, ludzi ideowych (których zachowanie postarałem się opisać w drugim ustępie powyżej). Widziałem profesorów z nadania partyjnego, ludzi, którzy zniszczyli kolegów, którzy wygryźli tych, kto był im “ojcem” lub “bratem” w muzyce. Tych, pod teczkami których uginają się półki w IPN. Na których nie ma już miejsca, gdzie dałoby się plunąć. Czy oni są kiepskimi muzykami, artystami pozbawionymi talentu? Oczywiście, że nie. Niejeden z nich był i jest utalentowanym muzykiem, wychowawcą kolejnych pokoleń muzycznych, wziętym i cenionym artystą. Jak słuchać takiego artystę bez związku z jego postawą moralną? Jak zweryfikować swoje sądy po tym, jak się dowie o pewnych faktach jego biografii? Jak oddzielić jedno od drugiego? Nie, nie twierdzę, że się “nie da oddzielić” – lecz pytam: jak?

I co ciekawe, takie osoby odnajdą się w każdej rzeczywistości, i to niezależnie od tego, czy są dobrymi artystami, czy nie. Jak powiadają – “łajno nie tonie”. Również się powiada, że nie wszystko złoto, co błyszczy. Słusznie.

A co z tymi “ideowymi”, lecz ideowymi na sposób dziś nie popularny, niewłaściwy, niezalecany? No cóż… oni chyba ucierpieli najbardziej. Nikomu kariery nigdy nie zniszczyli, ale ostatecznie nie odnaleźli się ani w jednej, ani w drugiej rzeczywistości. Takich ludzi mi szkoda. Choć przecież nawet owa naiwna ideowość nie jest żadnym wyznacznikiem miary talentu i artyzmu.

To tak, trochę “kuchni artystycznej” dla nieświadomych…

Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:

  • a ty zaczku nauczony (4)
  • po ubecja (1)
  • ubecja w (1)

Jeden komentarz do “Ubecja w muzyce

  1. Pingback: Offberg Flugel- & Pianinofabrik | Ars Polonica

Skomentuj Offberg Flugel- & Pianinofabrik | Ars Polonica Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *