Co pianino ma wspólnego z wędliną?
Ma ładnie prezentować się w sklepie.
Żeby to była tylko anegdota… Niestety, w wielu przypadkach to prawda. Pianino ma wyglądać dobrze do momentu transportu. To, jak ono wygląda potem – nikogo nie obchodzi.
Jakiś czas temu odwiedzałem pewien salon pianin w okolicach Warszawy, tuż przy granicy miasta. Trochę ponury, trochę ciasny (wszak to zwykły garaż), a nadto przepełniony dziwnymi klimatami osobistymi, które polegały na niechęci udostępnienia klientom wszystkich magazynowanych pianin, lecz jedynie tych, które sprzedawca koniecznie chciał nam sprzedać.
I nie, żebym był niezadowolony z jakości pianin czy ich stanu. Były to pianina całkiem przyzwoite. Moją uwagę natomiast zwróciła na siebie… czcionka napisów firmowych. Otwieram Yamahę – i widzę, że czcionka jest jakaś dziwna. W yamahach takiej nie widziałem. “OK, myślę, czegoś zapewne nie wiem – w końcu wyjątki zdarzały się wszędzie”.
Lecz po chwili otwieram stojącą obok Nordiskę – i widzę, że nazwa “Nordiska” jest popełniona tą samą czcionką. “Być tego nie może – pomyślałem – tego już za wiele”. Tę samą czcionkę znalazłem w Malmsjo i w Petrofie z tego samego salonu.
Sprawa wyjaśniała się prosto. Otóż każde pianino w tym salonie przeszło “lekki facelifting”, który polegał na zmianie koloru pianina na bardziej modny. Nie jestem specem od malowania pianin i nie wiem, jakim sposobem robi to właściciel salonu, ale rozsądek podpowiada, że podczas malowania pianina problemem nie do obejścia staje się napis firmowy, który ciężko zachować niezamalowany, a też i “okienko” otoczone nowym kolorem wyglądałoby brzydko. No więc właściciel znalazł na to “genialny” sposób: z oryginalnym napisem on się wcale nie patyczkuje – zamalowuje go, zaś po malowaniu… nakleja na pianino złote literki. Wzięte z jakichś groszowych zestawów dla dzieci, sprzedawanych zapewne na Allegro lub Alibabie.
No więc to trochę tak, jakby z BMW usunąć oryginalne napisy i emblematy, a potem nakleić te same napisy za pomocą złotych dziecięcych literek. Obciach? Chyba zbrodnia…
Jak można zastąpić oryginalny napis firmowy, często kultowy, często nadający rzeczy sznyt i renomę, często podnoszący wartość przedmiotu – jakąś tandetną wykrajanką? Przecież widzieć oryginalne kamertoniki Yamahy, czy oryginalną lirę Steinwaya – a choćby nawet i tylko oryginalną czcionkę zasłużonego producenta instrumentów – to wartość sama w sobie. Ludzka psychika działa tak, że, nawet mając pod palcami nienajlepszy (lub nienajlepiej zachowany) instrument, w przypadku skojarzenia go ze znaną i uznaną marką jesteśmy skłonni ocenić go wyżej…
Ale niby kto powiedział, że na BMW trzeba naklejać literki B, M i W? Przecież można nakleić każde inne literki. Można nakleić takie literki, które złożą się na napis “Polonez Caro Plus” – i gwarantuję, że setki osób każdego dnia będą miały lepszy humor.
Coś podobnego poradziłem pewnej dziewczynie, która kupiła w tym salonie pianino Petrof. Po paru miesiącach literki zaczęły się jej odklejać… Podczas strojenia zaproponowałem, że “przecież nie ma konieczności, by naklejać akurat napis “Petrof”. Można nakleić każdy inny – ot, choćby “Pearl River””.
Ponieważ dziewczyna pochodziła z Chin, długo się śmiała. Bo dobrze wie, czym są typowe chińskie instrumenty marki “Pearl River”.
I co? Przychodzę następnym razem stroić instrument, i widzę, że wcieliła mój żart w życie.
Tak oto pianino Petrof stało się pianinem “Pearl River”.
Żart ma się doskonale, gdy coś wielkiego poddaje się ośmieszeniu. Nazwać Petrofa mianem jakiejś chińskiej tandety jest cool. A co zrobić, jeżeli ktoś wpadnie na pomysł, by coś tandetnego nazwać jakąś uznaną nazwą, licząc, że nikt się nie zorientuje? Przecież daleko nie każde pianino, na które można nakleić jakieś literki, ma w środku inne znaki rozpoznawcze, które sprawią, że podróba nigdy nie wyjdzie poza konwencję żartu.
Nawet w naszym “Pearl River” widnieje w środku logo Petrofa.
Ale w wielu pianinach nie ma w środku żadnego logo. I daleko nie zawsze nawet specjalista wie, jak powinno wyglądać każde jedno oryginalne pianino jakiejś marki. I wówczas sprawa oryginalności staje się bardzo poważna. Nie chciałbym kusić losu i prowokować kogoś do niecnych działań, dlatego odpuszczę sobie opisanie różnego rodzaju “możliwości”, z którymi możemy mieć tutaj do czynienia. Ale kupujących pianina muszę uczulić: nie zawsze to, co widzimy na pokrywie pianina, jest prawdą. Czasem prawda bywa lepsza, niż to, co widać na pierwszy rzut oka – ale niekoniecznie musi to działać zawsze w tym samym kierunku, zwłaszcza jeżeli chodzi o przejaw czyjejś złej woli.
Gdyby chodziło wyłącznie o “odnowienie” zamalowanych napisów firmowych, temat można by było na tym zamknąć.
Niestety, chodzi też o jakość malowania opisywanych pianin.
Malowanie to ma na celu polepszenie wrażenia, które pianina sprawiają na miejscu, w salonie. Jak się okazuje później, wystarczy najmniejszego choćby zadrapania, żeby powłoka zaczęła brzydko schodzić. A przecież transport pianina zawsze wiąże się z jakimiś otarciami i innymi nieprzewidywalnymi momentami. Wiele, oczywiście, zależy od umiejętności i doświadczenia firmy transportowej, lecz w przypadku powłoki, która ma tylko udawać, rzecz ma się tak, że, wyglądające w salonie bardzo ładnie, po transporcie do mieszkania wjeżdża pianino całkiem już sfatygowane wizualnie. Bowiem najmniejszego zadrapania – np. paznokciem – wystarczy, by spod warstwy nietrwałej powłoki wtórnej wydobył się inny, oryginalny kolor pianina.
Ot, w oczy rzucają się zadrapania:
Za zgodą właścicielki dodałem od siebie dwa małe zadrapania. Wystarczył ruch paznokciem…
A oto skutku liftingu wcześniej opisywanej Yamahy. Sto razy się zastanówmy: czy chcemy mieć w domu tak nietrwały kolor? Czy nie za bardzo jedzie tandetą?
Nie wiem, co jest ostatecznie estetyczniejsze: prawdziwy, oryginalny, choć może i niemodny w rozumieniu chwili kolor, czy brzydkie zadrapania na kolorze najmodniejszym, lecz bardzo nietrwałym – za które nikt już oczywiście nie odpowiada.
A przecież pianino nie jest wykorzystywane w warunkach sterylnych. Nawet jeżeli nikt nie ustawi na nim kwietników lub wszystkich domowych zabytków, na pianinie mogą, a nawet powinny leżeć jakieś nuty, ołówki, czasem musi stać metronom; pianino jest też notorycznie dotykane palcami (a w chwili, gdy nie wychodzi – pięściami i łokciami 🙂 ) – i nie da się zapewnić mu “nietykalności” przez lata, bo to są normalne warunki użytkowania pianina.
Ale, kto by tam mówił o latach… Przecież wędlina ma się dobrze prezentować w sklepie, a nie w lodówce! Kupiona wędlina nikogo już nie obchodzi. Parę dni po zakupie wędlina zaczyna “płakać”, czyli puszczać płyny – a do tego rozwarstwiać się, zmieniać kolor i konsystencję. Jej apetyczny wygląd w sklepie jest niczym innym, jak skutkiem tanatopraksji – i tak samo jest krótkotrwały.
Z pianinami mamy podobnie. Pogoń za modą i nowoczesnością w przypadku pianin może się skończyć rozczarowaniem. No i pamiętajmy, że powłoki, którą łatwo zadrapać, mimo wszystko nie da się łatwo z pianina sczyścić. A zatem taki “facelifting” nie jest wcale tak niewinnym zabiegiem, za jaki może uchodzić.
Czy już wiemy, co to takiego – owa tytułowa tanatopraksja? Przygotowanie zwłok do publicznego wystawienia. Jednorazowego, rzecz jasna.
Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:
- zmiana koloru pianina (1)
Mariusz Czekalski liked this on Facebook.
Hehe, już spotkałem radzieckie pianina przerabiane na Legnice i Calisie. Fałszerz zmieniał też naklejane symbole firmowe na ramie.
Wow, zamiana szydła na mydło i powidło…
Bartłomiej Kazimierz liked this on Facebook.
Popsui Oleksandr liked this on Facebook.
Jakbym widział lakiernika z filmu “Brunet wieczorową porą”
Ja to ciągle widzę dookoła (Pan zapewne również) “Sześć stóp pod ziemią”.
Strasznie boli mnie przemoc na instrumentach, dzieciach, zwierzętach, starych drzewach. Są takie święte a jednocześnie bezbronne.