Ostatnio poczułem ostrą niechęć do swojej pracy. Wpadłem w prawdziwą apatię. Poczułem, że mam wszystkiego dość. Muszę to odreagować.
A było tak. Zaproszono mnie do nastrojenia pianina – jakiegoś bliżej nieznanego antyku – które miało być prezentem dla wnuczki. Wszystko wyglądało na typowe i niezbyt odbiegające od średniej rynkowej, jaką można spotkać wśród starych niemieckich pianin.
Jednak na miejscu okazało się, że stan pianina jest dramatycznie zły. Strojnica popękana, kołki i struny rdzawe, rezonans wdrybizgi rozkawałkowany, pod klawiszami tony śmieci i brudu. Górny tłumik, a jakże, i sparciałe filce. Brak tabliczki znamionowej, a więc pianino marki “pianino”, które miauczy w Pis-dur gdzieś na poziomie małej tercji poniżej kamertonu.
Starszy pan, który “dostał” to pianino, był kompletnie zaskoczony zarówno jego stanem, jak i tym, że praca nad pianinem nie będzie tania. No ba – myśleć, że się dostało ładny antyk na prezent dla wnuczki, a tu okazuje się, że weszliśmy w posiadanie beczki bez dna. Bez dna i bez sensu.
Według pana, właścicielka pianina miała bardzo wielu chętnych na ZAKUP pianina, ale gdy dowiedziała się, że miałoby ono służyć pięciolatce do nauki, wspaniałomyślnie zgodziła się przetrzymać pianino i jeszcze oddać je za darmo! Cóż za wspaniałomyślność rodem z OLX! Kolejka chętnych obeszła się smakiem…
A czy pianino było kiedykolwiek strojone? No, właścicielka przecież grała na tym pianinie, to i stroić musiała, czyż nie? “Czyż nie, proszę Pana, czyż nie!”. I tak mi się niedobrze zrobiło od tych znanych od zawsze historii, w których absolutnie nic się nie zmieniło, a które wielokrotnie opisywałem tu na blogu… Jak można wciąż być tak naiwnym i nieświadomym? Pan koniecznie chciał, żebym to właśnie ja stroił jego pianino, więc jestem absolutnie przekonany, że wcześniej zapoznał się z moją stroną. No to dlaczego wszystko jest tak złe, jak jest? Dlaczego ZNOWU? To wszystko przypominało kiepski horror, gdzie szablon goni kliszę, a klisza – plagiat, gdzie wszystko jest znane zawczasu, bo gdzieś już to wszystko widzieliśmy, a fantazja twórców jest zbyt uboga, żeby wymyślić coś nowego, nieszablonowego i zaskakującego.
Co miałem zrobić? Odmówić pracy? Honorowo się spakować i wyjść? Na marne przyjechać aż do Gdańska, żeby pouczyć pana o niedopuszczalności… bleble… i kazać wyrzucić “darmowy antyk” na śmietnik i zainwestować w normalny, prawdziwy instrument? Miałem poważne wątpliwości, czy zostałbym zrozumiany. Nie umiałem, a co gorsza, nie chciałem postawić się na miejsce człowieka z pokolenia pierwszych powojennych lat, tak jak zapewne i do mnie nie miałyby cierpliwości dzisiejsze “zetki”.
Powiedziałem tylko: “Przepraszam bardzo, ale nie mam siły zajmować się tym instrumentem”. Nie mam siły o niego walczyć, próbować go wskrzesić, zadbać tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, a pięciolatka dostała pianino, na jakie zasługuje. Dodałem: “Zrobię to minimum, jakie jest absolutnie konieczne, i będzie to pianino do plumkania, a nie do grania”. Nie mam też siły negocjować należną cenę za wykonaną usługę ani tłumaczyć, co się na nią składa i dlaczego jest tak wysoka. Postanowiłem pójść po najmniejszej linii oporu, bowiem całą beznadzieją tej sytuacji byłem wykończony już na starcie. Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło.
A dalej było tylko gorzej. Czułem się w tym domu jak intruz. W jednym pomieszczeniu ktoś rozbijał schabowe i gotował mięso, w drugim ktoś umawiał na głośnomówiąco wizyty lekarskie. Wszystko przy otwartych drzwiach. Pan mnie już na wstępie uraczył całą swoją biografią, która miała wyjaśniać, dlaczego on sam na pianinie nie gra. Samo pianino ledwie znalazło swoje miejsce w ciasnym przedpokoju, przy wieszaku z ubraniami obok drzwi wyjściowych, a do dyspozycji miałem jedynie taboret. W domu brakowało światła i lamp, za to na ścianach wisiały poroża i “serdeczne błogosławieństwa” od świętych ojców, a w krysztale widniał nieodzowny asparaginian extra z miłym dziadkiem w kitlu. Czułem się jak intruz, który wszystkim przeszkadza, choć z mojego punktu widzenia to inni mi przeszkadzali. Ale nie miałem sił prosić nikogo o ciszę i ustawiać po kątach. Wydawałoby się, że, po trzymiesięcznym oczekiwaniu na stroiciela można poświęcić kilka godzin tylko na strojenie pianina i nie zmuszać stroiciela do wąchania cudzego obiadu i ściszania dźwięku strojenia podczas negocjacji z przychodnią. Ale co ja tam wiem… Nie umiałem zawalczyć o swoje, odpuściłem.
Pianina nie można było ani otworzyć bez przemeblowania, ani tym bardziej wyjąć z niego mechanizm zintegrowany z klawiaturą. Zresztą, nie byłoby gdzie go postawić, żeby go wyczyścić i nad nim popracować.
Ostatecznie stwierdziłem, że wykonam tylko tyle, żeby pianino uruchomić. Nie “przytuliłem” go do siebie, nie wylizałem, nie wypieściłem. Nie dałem mu serca. Nawet nie próbowałem go wyczyścić czy rozkręcić. Nie obeszło mnie, czy mechanizm wymaga regulacji. Uruchomiłem pedał, naprawiłem cztery niedziałające klawisze, odrdzewiłem węzły i struny na tyle, aby nie popękały podczas strojenia, za to dwukrotnie nastroiłem pianino na wysokości a1=380 Hz, bo kołki trzymały tak źle, że jednego strojenia było za mało. Nie mówię już o tym, jaki to gwałt na własnym słuchu, tzw. “słuchu stroicielskim”, który wciąż jeszcze mam absolutny, stroić pianino, gdzie dźwięki różnią się o około półtora tonu od tych właściwych… To są normalnie szkodliwe warunki pracy, BHP odpoczywa w kącie.
Ale wiecie co? Wyszło całkiem nieźle. Poza chrypką wywołaną przez rozbity rezonans w ogóle nie słychać, że to pianino jest w jakimś gorszym stanie, niż te, nad którymi pracuję 2-3x dłużej, lepiej, więcej i staranniej.
Jak tu się nie załamać? 🙂
Klasyka gatunku. Stroiciel przyjmuje zlecenie strojenia i ewentualnie drobnych napraw, tak jakby to pianino było na bieżąco przeglądane, naprawiane i strojone, a jak przychodzi co do czego, to instrument jest tak bardzo zaniedbany i zdezelowany, że nie wiadomo, czy w ogóle możliwe jest przywrócenie pełnej sprawności (jednym z warunków koniecznych jest brak pęknięć ramy i strojnicy), a jak już, to koszt remontu znacznie przekroczy wartość podobnego, ale sprawnego. Z drugiej strony, pewnie zdarzają się przypadki, kiedy ktoś zleca remont pianina z przyczyn sentymentalnych, mimo, że zlecenie kosztuje kilka razy tyle, co wartość podobnego pianina utrzymanego w dobrym stanie technicznym.
Tak, “dostroić” i “dwa klawisze nie działają”, a okazuje się, że pianino do niczego się nie nadaje. Kolejna klasyka gatunku: jeżeli dostałem instrument za darmo, to może i strojenie powinno być darmowe? A tak to “przepłacamy”, i w momencie, gdy stroiciel jest już na miejscu i zaczął pracę, snują się dywagacje o tym, “czy warto inwestować” (jakby wcześniej o tym pomyśleć nie było można). Trochę tak, jakby “w porywie dobrego gestu” wziąć za darmo pieska ze schroniska, a potem się nim znudzić, bo nikt go za darmo nie leczy i karmy nie sponsoruje…
Ale w tym przypadku mnie najbardziej zabolało to, że są jeszcze ludzie, którzy niczego nie jarzą, nie kojarzą, nie rozumieją i nie myślą, a potem są wielce zdziwieni.
W wielu przypadkach to i tak pan stroiciel musi osobiście obejrzeć pianino, żeby móc oszacować zakres potrzebnych czynności. Nie rozumiem tylko kłamstwa i pomijania ważnych faktów ze strony zleceniodawcy. Stroicie pyta “było strojone”? klient mówi “tak, było strojone”. Owszem, było strojone, klient mówi prawdę, ale “zapomina powiedzieć”, że ostatnie strojenie miało miejsce co najmniej 20 lat temu, czyli tak naprawdę nie było strojone. Albo, jak w przytoczonej sytuacji. Czy fakt, że ktoś tam pogrywał implikuje fakt, że było strojone? Pytanie jest konkretne, o strojenie, a nie o granie. Już lepiej powiedzieć, że się nie wie. Ale to i tak, stroiciel musi przyjechać i sam zobaczyć, inaczej się nie da.
W pełni się zgadzam. Jednak niestety, nie zawsze można pojechać, żeby samemu zobaczyć. Pomijając już odległe i skomplikowane wyjazdy, nie wiadomo, ile czasu na taką wizytę zarezerwować. Godzinę? Żeby się napić kawy i pogadać o rodzinie właściciela, czy cały dzień, bo jednak zapadnie decyzja, że “robimy”. Dlatego mimo wszystko trzeba zebrać jak najpełniejszy wywiad przez telefon, a potem – jak się czegoś nie powiedziało, bo nie wie i nie rozumie – to z całym szacunkiem nie wina stroiciela.
Uważam, że jest Pan w swojej pracy perfekcjonistą… i tam gdzie Pan mówi: “wyszło nieźle”, ktoś przeciętnie nieperfekcyjny może być wręcz zachwycony. A chrypkę pianina uzna za niewyjaśnialnie ciekawe brzmienie, lub nie zauważy jej wcale. Ale może być też inaczej… nawet jeśli Pan wykona swoją pracę perfekcyjnie, osiągnie pan szczyt stroicielskiej doskonałości, do tego z właściwą sobie i unikalną dbałością i czułością wobec instrumentu, to … niekoniecznie ucho i oko ignorantów doceni ten majstersztyk. To mocno frustrujące. Piękna, potrzebna, ale trudna ta Pana praca. Gratuluję efektu. I wyrażam pobożne życzenie, aby każdy lekarz traktował każdego pacjenta, tak jak Pan traktuje każdy strojony instrument. Serdecznie pozdrawiam
Bardzo dziękuję. Tak, staram się nie chodzić na skróty. Pozdrawiam również.
Pięknie pisze o swojej partaninie. Duża wiedza historyczna i marne umiejętności. Widziałem robotę miszcza ( )
A pianino po jego nastrojeniu ,aż błagało o stroiciela. Dużo tupetu. Mało umiejętności. Ale co robić. Internet przyjmie wszystkie bzdury. Żal mi jedynie klienta tego ,,miszcza”
Jedynym powodem, dla którego publikuję te obelgi na własnej stronie, jest to, że te obelgi świadczą nie o mnie, lecz o panu, panie Irku Szyszko. O mojej pracy świadczy 384 filmików na YouTube, tymczasem o pańskiej pracy – kotek “strojący” pianino u pana na kanale.
Nieprzypadkowo przy swoim komentarzu podał pan pytajnik przy słowie “stroiciel”. Istotnie – marny z pana handlarzyna, a nie żaden stroiciel.