Pianino: remontować czy nie?

Zaaprobowałem ostatnio do zakupu pianino “Arnold Fibiger”, które jednak nie było pianinem “Arnold Fibiger”. Nonsens? Tylko pozornie.

Otóż pianino przeszło remont, który całkowicie zmienił jego brzmienie. Szczególnie rzuciło mi się to w uszy, gdyż przed paroma dniami pracowałem nad dwoma innymi pianinami Fibigera, z początku XX wieku, które wyróżniały się pięknym, miękkim i szlachetnym dźwiękiem.

Tymczasem, obecne pianino Fibigera brzmiało sztucznie, “plastikowo”, płasko, “chemicznie”, czyli nienaturalnie. Nie takiego dźwięku spodziewasz się po stuletnim pianinie, nie takiemu idiomowi brzmienia hołdował Fibiger (czy ktokolwiek wówczas fabryką kierował). Dźwięk tego pianina – aczkolwiek w pełni sprawnego mechanicznie – jawił się sumą przypadkowych. Powiedziałem: “kupujcie, ale miejcie na uwadze, że to nie jest Fibiger”.

Jak już napisałem, pianino przeszło remont. Zostały wymienione struny, kołki, młotki, pojedyncze elementy mechanizmu (np. tasiemki), a do tego została profesjonalnie i czysto wyszpanowana płyta rezonansowa, popękana wcześniej dokumentnie. Żyć, nie umierać!

I jednak pianino nie brzmiało.

Czym jest pianino?

To pytanie wcale nie retoryczne, i dalece nie tak banalne, jak może się wydawać.

Otóż, jeżeli wstawimy człowiekowi rozrusznik serca czy sztuczny staw kolanowy – nadal pozostanie on tym samym człowiekiem. To samo będzie, jeżeli wszczepimy mu cudzą (lub sztuczną) nerkę. Dochodzi do tego, że nawet z nowym sercem człowiek pozostaje “stary”, choć, niewątpliwie, odnowiony… 🙂

A co będzie, jeżeli do samochodu wstawimy obce podzespoły? No cóż, będzie to samochód, ale już nie ten sam. Będzie to “składak” – zestaw, a nie koncepcja. Coś jak pokaz nowej kolekcji mody wobec wygrzebania z zakamarków ciucholandu wszystkich nawet najlepszych rzeczy. A czy możemy wstawić do Mercedesa silnik od malucha? Pewnie tak, i jakoś to nawet pojedzie, choć przeglądu taki samochód raczej nie przejdzie.

Jeżeli wstawimy do obudowy komputera nowy procesor i dysk twardy – będzie to już inny komputer, mimo tej samej obudowy i tego samego monitora z klawiaturą. Gorzej, jeżeli zamiast nowych podzespołów wrzucimy tam trochę kamyczków – wówczas będzie to obudowa z kamyczkami lub terrarium, a nie nowy komputer…

Problem w tym, że pianino nie posiada mózgu niczym człowiek, dysku twardego niczym komputer czy silnika niczym samochód. Obiektywnie nie da się stwierdzić, co jest “sednem” pianina, bo w nim wszystko jest równie ważne. Pianino – to suma szczegółów, jednak szczegółów przemyślanych i starannie dobranych. Nie zaś przypadkowych.

Czy samochód, złożony z przypadkowych podzespołów, jeździ gorzej, niż ten prosto z fabryki? Niekoniecznie. Ale jego kierowca mimo wszystko ma świadomość, że wkoło wszystko jest “nie swoje”. Ta świadomość zatruwa życie…

Podobnie rzecz się ma, gdy z jednego pomieszczenia do drugiego przenosi się organy. Owszem, są lepsze i gorsze instrumenty, są “cudowne” trafienia i rozwiązania całkiem chybione. Nie wiem, jak słuchacze, ale grający zawsze będzie miał poczucie, że organy są nie stąd, że instrument jest przypadkowy, że nie brzmi, że niedostosowany do wnętrza, niewyintonowany, nie wszystko w nim działa, jak trzeba. Że “gdyby organy budowano specjalnie dla tego pomieszczenia”, to by było zupełnie inaczej. A przecież niekoniecznie tak jest, bo wszystko zależy od tego, kto buduje organy i kto nad nimi pracuje w trakcie przenoszenia.

Inna sprawa, że organy w czasie przenoszenia są rozbierane na części pierwsze, i potem ponownie składane. Jest to zabieg inwazyjny, który tak czy inaczej odbije się na brzmieniu instrumentu (choćby dlatego, że piszczałki, chwytane rękoma, zawsze odrobinę się rozstroją, a, ustawione ponownie na wiatrownicy, nie zdążą się “ułożyć”). W takich złożonych na nowo organach, podobnie jak w każdej nowej rzeczy, może coś się zepsuć lub zawiesić, mimo iż organy te nie są już nowe.

No i też zawsze znajdzie się ktoś, kto pamięta brzmienie organów w poprzednim wnętrzu – i prawie zawsze “tam było lepiej”. Mimo iż to inaczej mógł brzmieć kościół, mogła inaczej brzmieć sala, a nie organy. Kwestia przyzwyczajenia też robi swoje.

Tak więc niestety, nie oceniamy brzmienia pianina “od zera”, z nowej czystej kartki – oceniamy je w oparciu o nasze własne doświadczenie i przekonanie, jakie to brzmienie powinno być.

Nie mam tutaj kryteriów o mierze obligatoryjnej. Jeżeli ktoś potrzebuje sprawnego, przyzwoitego pianina, to w sumie nie powinno go obchodzić, jak to pianino miało brzmieć sto lat temu. On ocenia to, co widzi i słyszy teraz. Co więcej, w ogóle może go nie obchodzić, kto był producentem pianina, a pianino równie dobrze może być anonimowe (wystarczy odkręcić tabliczkę…). Choć, z drugiej strony, znane są przypadki, kiedy wspaniałe utwory muzyczne, uważane wcześniej za autorstwo Bacha, nagle okazywały się utworami anonimowymi – i natychmiast wypadały z obiegu koncertowego. Dziś to Bach uświetnia swoje utwory – i nikt już nie pamięta, że kiedyś to bachowskie utwory uświetniały Bacha… (ta myśl mnie przeżyje :))

Czy zatem możemy zaakceptować pewien moralny relatywizm i stwierdzić, że “Arnold Fibiger” – to tylko niezdjęta etykieta firmowa, to tylko dane wyjściowe producenta? Że w wyrażeniu “pianino Fibigera” akcent winien być na pierwszym członie?

Chyba jednak nie. Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy remontować Steinwaya z użyciem “podzespołów” z Biedronki, mówiąc, że przecież “ważne, że gra!”. Jak wiadomo, Steinwaya remontuje się z użyciem wyłącznie oryginalnych części – inaczej przestanie to coś być Steinwayem. I nie chodzi o to, że nie można uzyskać dźwięku lepszego, niż u Steinwaya – teoretycznie jest to możliwe (choć kto miałby określić, co lepsze, a co gorsze?), tylko, że Steinway jest wartością samą w sobie. W określeniu “fortepian Steinwaya” prym wiedzie właśnie Steinway – chcemy tego, czy nie. Zresztą, bywalcy scen wiedzą, że słowo “fortepian” wówczas najczęściej jest w ogóle opuszczane. “Grałem na Steinwayu”. Daleko nie każda firma produkująca fortepiany dorabia się takiego zaszczytu.

A czy Arnold Fibiger jest wartością samą w sobie?

Ja wiem, że tak. Ale niestety nie wiem, jak przekonać do tego innych. Jak kogoś przekonać do tego w kraju, gdzie własny dorobek jest niszczony i nieszanowany. Gdzie radośnie przyklaskuje się globalizacji i pędzi ku “światowości”, tracąc resztki tego, co swoje, co prawdziwe, co autentyczne i czego nie można kupić w żadnym innym McDonaldzie. Gdzie z zapałem gra się Mozarta, ale gardzi się Kurpińskim. Gdzie wali się głową w mur, zapełniając półki w Empikach własnymi prowincjonalnymi, peryferyjnymi, małomiasteczkowymi, nikomu nie potrzebnymi wykonaniami wciąż tych samych arcydzieł Bacha, a jednocześnie pozwala się Ukraińcowi odkrywać dla świata Adama z Wągrowca.

No a co z tym remontem?

A to, że skutki remontu pianina bardzo rzadko kiedy można przewidzieć. O wiele rzadziej, niż wynik operacji chirurgicznej. Bo, jak widzimy, po operacji człowiek (o ile przeżyje) wciąż pozostaje tym samym człowiekiem (a nie “w ogóle” człowiekiem – no chyba że utraci pamięć). Zaś po remoncie nasze pianino jak najbardziej może stać się “w ogóle pianinem”. Oczywiście, o ile remont przeżyje, bo partaczy ci u nas nie brak.

Zanim zdecydujemy się na remont pianina, zastanówmy się dobrze. Czy oby na pewno stan pianina jest beznadziejny, że remont jest jedynym rozwiązaniem? Czy może mniejsze, lokalne naprawy wystarczająco pianino usprawnią? Czy nie przedobrzymy z remontem?

Ot, sytuacja z życia wzięta. Pewna osoba, na zawsze wyjeżdżająca z własnym pianinem zagranicę, za wszelką cenę chciała oddać go w Polsce do remontu, mimo iż pianino tego nie wymagało. Jednak pani była przeświadczona, że “tam” zapłaci za remont “tyle samo, ale euro”, więc za wszelką cenę trzeba było zdążyć zrobić to w Polsce. No i… nie miała baba kłopotu, to kupiła sobie prosię, i dopiero kłopoty otrzymała. Pianino przestało się podobać…

Kochani, nawet jeżeli “tam” usługi dentystyczne są płatne w euro, nie oznacza to, że przed wyjazdem należy wybić sobie wszystkie zęby, żeby koniecznie w Polsce wstawić sztuczną szczękę!

Oczywiście, są sytuacje, gdy bez remontu nijak się nie obejdzie. Czasem pianinu już nic innego nie pomoże, czasem nic już się nie da uratować. Ale, jeżeli ktoś podchodzi do tego, że “zapłacę i zrobię remont generalny, a raz na zawsze będę miał to z głowy”, to krzywdzi zarówno swoje pianino, jak i siebie samego, mimo iż tego nie rozumie. Można to sobie wyobrazić za pomocą cokolwiek brzydkiego porównania, że ktoś miałby zamordować własnego psa i wypchać go, a to po to, “żeby był z nami już na zawsze”. Tyle że pies – to nie tylko otoczka cielesna, prawda?

Nie jestem pewien, czy przed remontem pianina jego wynik w ogóle jest do przewidzenia, i to w przypadku nawet najlepszych pracowni. Można zastosować najlepsze podzespoły i materiały, które same z siebie są bardzo dobre lub wręcz doskonałe – ale nie pozwoli to na precyzyjne ustalenie, jaki będzie ostateczny dźwięk pianina. Można zachować najwyższą staranność w pracy, ale i tak nowe brzmienie nas zaskoczy, niekoniecznie pozytywnie. Faktem jest, że prawdziwa praca nad dźwiękiem pianina zaczyna się dopiero po remoncie i polega na intonowaniu młotków, ale jest to już wykończenie nowego brzmienia, a nie kreacja go od zera. Bo przecież nie da się Stradivariusa najpierw wyjałowić, a potem na nowo wykreować z niczego. Nadal zresztą nie wiemy, co tam Stradivariemu po głowie chodziło.

Remont pianina – to rozwiązanie ostateczne, kiedy naprawdę nic innego już nie pozostaje.

Jednakże błędem jest mniemanie, że remont “niszczy” pianino, gdyż nieoryginalne podzespoły w środku sprawiają, że pianino traci na wartości, “nie jest oryginalne”, nie jest sobą itp.

Jeżeli pianino już “umarło”, to remont go nie niszczy – lecz daje mu nowe życie (choć może i nie tak wspaniałe, jak poprzednie). Cóż z tego, że wnętrze pianina nie będzie już oryginalne, jeżeli to, co oryginalne, jest już zniszczone? Niestety, ruina, brud i smród, nawet jeżeli są “oryginalne”, nic nie kosztują, i wcale nie dodają pianinu wartości. Pianina “meblowe” nie są nic warte – bo wartość pianina wynika przede wszystkim z jego właściwości użytkowych. Tak samo, jak wspaniałe, jaskrawe opakowanie nie jest nic warte, jeżeli w środku nie ma prawdziwej, treściwej, wartościowej zawartości. Po wyjęciu tej zawartości nawet najładniejsze opakowanie trafia do śmietnika.

Tak więc na wartość pianina składa się zarówno jego wiek-historia-oryginalność, jak i stan techniczny, czyli możliwość przełożenia “dobrego pochodzenia” na realne możliwości praktyczne.

W zasadzie, kierowanie się “wartością” pianina podczas podejmowaniu lub niepodejmowania decyzji o jego remoncie jest ostatnią rzeczą, którą możnaby polecać. Względnie dobrze zachowane oryginalne, historyczne pianino nie zyska na wartości, jeżeli się je wypatroszy i nadzieje na nowo, zarówno jak i nieremontowana ruina nie stanie się więcej warta, jeżeli w dalszym ciągu pozostanie nieremontowaną ruiną.

Pianino bądź fortepian upodabnia się do żywej istoty, do człowieka. Człowiek ma swoją wartość niezależnie od stanu zdrowia. Przeprowadzenie operacji chirurgicznej nie służy podwyższeniu wartości człowieka, lecz służy lub nie służy samemu człowiekowi.

Przy okazji omówienia sprawy remontu pozwolę sobie zwrócić się do kolegów fortepianmistrzów (również do koleżanek fortepianmistrzyń, ale mam wątpliwości, czy takie słowo istnieje).

Drodzy Państwo,

wyczyszczanie i usuwanie historycznych napisów wewnątrz pianina jest praktyką wysoce naganną. Jest to fałszowanie historii, manipulacja z artefaktami. Czy naprawdę ktoś aż tak się boi konkurencji, że usuwa wszelkie ślady po niej? Ale jaka, na litość, konkurencja, jeżeli Wasz “konkurent” podpisał się na klawiszu pianina np. w 1907 roku? Z kim walczycie? To na polecenie Romanowów usuwano z Warszawy wszelkie ślady pobytu tutaj cara Wasyla Szujskiego, łącznie z dziełami sztuki, upamiętniającymi złożone przez niego hołdy Zygmuntowi III. Upodabniacie się do barbarzyńców?

Czy może uważacie, że usuwanie historycznych napisów wchodzi w usługę “czyszczenia wnętrza pianina”? Zapewniam, że żaden właściciel pianina nie pragnie usuwać z niego świadectw historii.

To tak, jakby uznać zabytkowe freski w kościele za… brud na ścianach. Namalowany obraz – za “brud” na płótnie. Wyczyścicie płótno do białości, ale zniszczycie obraz. Ostatecznie, sens istnienia zabytkowych pianin, fortepianów, organów etc. właśnie polega na patynie historii, a nie na ich “czystości”. Ich wartość nie zawsze polega tylko na sprawnej funkcjonalności. Również na świadectwach epoki.

Wielokrotnie spotykałem w “wyremontowanych” pianinach starannie usunięte, wytarte napisy historyczne. Jednak nie na tyle starannie, by nie widzieć, że one istniały. Zwłaszcza, jeżeli wiedzieć, gdzie szukać.

Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:

  • fortepian 18 wieku ile kosztuja (3)
  • legnica pianino wartosc (3)
  • irmbach pianino (3)
  • pianino forster leipzig (3)
  • ile kosztuje fortepian z 18 wieku (2)
  • gdzie naprawic stare pianino (2)
  • kto pprodukował fortepiany w wiedniu w 1848 (2)
  • pianino fibiger renowacja (2)
  • fibiger świeczniki (2)
  • w jakiej cenie jest renoewacja mebli w szczecinie (1)
  • pianina ars polonica (1)
  • pianina bydgoszcz arnlold fibiger (1)
  • pianino arnold fibiger forum (1)
  • świeczniki wolkenhauer stettin (1)
  • rozklekotany klawisz w pianinie cyfrowym (1)
  • pianino zabytkowe wartosc (1)
  • pianino arnold fibiger mozart (1)
  • pianino rosler produkcja w dresden czy czechy (1)
  • odnowa starych pianin gliwice (1)
  • oddam za darmo warszawa instrumentymuzyczne fortepian (1)
  • allegro pl do sprzedania instrument muzyczny harmonie fotki (1)
  • alois kewitsch pianino wartość (1)
  • arnold fibiger kosc sloniowa (1)
  • arnold fibiger ze zlota plyta (1)
  • całkowity remont pianina (1)
  • ceny starych fortepianof (1)
  • fisharmonia co może się zepsuć (1)
  • fortepian 1920 cena (1)
  • J Grosspietsch ile kosztuja jego pianina (1)
  • jak odnowic klawiszw z kosci sloniowej (1)
  • allegro antyki obrazki z kosci sloniowej (1)
  • zabytkowe fortepiany ma (1)

  1. Właśnie dzisiaj stroiłem piękne pianino Stingl, ponad stuletnie. Przygotowałem się na piękne brzmienie – a tu kicha.
    Ktoś w ramach remontu ok 30 lat temu wymienił młotki. Wkleił młotki z Defila i “zaimpregnował” na kamień. Nic tylko siąść i płakać.
    Wracam do domu otwieram Arspolonicę, a tu o tym samym…ale piękną prozą….

  2. Pingback: Przypadki z praktyki 1 | Ars Polonica

Skomentuj Jacek Płoneczka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *