Seong-Jin Cho zwycięzcą Konkursu Chopinowskiego!
Szczere gratulacje dla zwycięzcy. Nie, nie jego obstawiałem, ale ta gra dostarczyła mi naprawdę sporo przeżyć. Jeszcze Polska nie zginęła, póki gra się Chopina. Tak, tym razem “póki”. I póki grają go na całym świecie, i to tak, że wygrywają.
Chciałbym, żeby do kolejnych edycji konkursu włączono mało znane utwory Chopina. Wydaje się, że bredzę – “mało znane utwory Chopina?” Otóż to. Poszperajcie w sonatach, w polonezach, nawet w mazurkach. Przejrzyjcie późne dzieła Chopina, zwłaszcza nokturny. Tam odkryją się Wam skarby, których łatwo zrozumieć ani od razu pokochać się nie da. Chopin nie był homogeniczny… pod koniec życia zdawał się wytaczać nowe drogi – zagęścił pismo, skomplikował i – muszę to powiedzieć – zdebanalizował styl, nasycił wypowiedź jeszcze większą głębią. Nie jest to muzyka dla każdego.
To, co daliśmy światu, wraca do nas w postaci rozpoznawalności kraju poza jego granicami. Wraca do nas w postaci turystów i inwestycji. Wraca w postaci pewnego kredytu zaufania. W postaci zazdrości sąsiadów. My sami, jako że nie jesteśmy ziemią wyjałowioną, nie musimy innym sąsiadom podbierać tego, co można by wydać za nasze. Niech zajmują się tym inni, komu los poskąpił talentów.
To, że konkurs wygrał pianista z Korei, jest siłą. Nie tylko jego osobistą, ale i naszą. Tylko słabeusze mogą pisać, że “skrzywdzono Szymona” itp. – tak jakby w tej rangi konkursie chodziło o nagrodę pocieszenia (dla urażonej dumy narodowej, bo sam Szymon, jak sądzę, bez takiego pocieszenia sobie poradzi; jest wszak bardzo dobrym pianistą dopiero u progu kariery). Tymczasem, należy sobie przypomnieć, że “bardzo poważne konkursy”, z których nie jest wstyd bezlitośnie odpaść, odbywają się nie tylko “gdzieś tam na świecie”, ale także u nas, tu i teraz – i to dla całego świata nasz konkurs jest “bardzo poważnym”, a nawet jednym z najważniejszych. I to nie jest miejsce dla pochwalenia wszystkich i pocieszenia kogokolwiek, nawet bardzo fajnego. I nie, na konkursie nie wszyscy są fajni, i nie wszyscy muszą coś dostać, “bo przecież są fajni”. Tzn. są fajni, ale dla jurorów liczą się zupełnie inne rzeczy, które całej masie “odmienionych” i odchamionych dziś hejterów internetowych nawet do głowy nie przyjdą. I “nasi-swoi” nie mają na takich imprezach żadnego ułatwionego startu ani korzystniejszej pozycji. Tu nie jest tak, jak podczas konkursu organowego, który odbywa się w murach uczelni (litościwie pominę szczegóły), zaś wygrywają go studenci tejże uczelni – m.in. dlatego, że profesor[ka] siedzi w jury, zaś na organach konkursowych studenci grają średnio 2x w tygodniu i doskonale radzą sobie z dobrze znajomym instrumentem. Poczem dostają taki sam przydział czasu na próbę przed konkursem, jak i każdy wykonawca z zewnątrz… No cóż, mają swoje 5 minut, zaś profesorowie w składzie jury zawsze kogoś swojego wybronią. I nawet jeżeli konkurs jest anonimowy, zawsze można zakaszlać w umówionym miejscu, zaś rejestrację organową i tak robił[a] nam pan[i] profesor, co to siedzi obecnie w jury – więc od razu rozpozna, kto gra.
Bo w konkursach anonimowość ma sens tylko i wyłącznie w jednym przypadku – przy rygorystycznym zachowaniu równoległej zasady, że członek jury nie może być nauczycielem żadnego z konkursowiczów.
Tak, mi też czegoś i kogoś na tym konkursie “szkoda”, ale zostawiam ową “szkodę” poza nawiasem. Tak, subiektywnie nie zgadzam się z decyzją jury, ale obiektywnie wiem, że jurorzy też daleko nie zawsze się zgadzają (ze sobą), a w sytuacjach, gdy argumenty zawodzą, kłótnie nie dają rezultatu, nieubłaganie rządzi banalne podliczenie oddanych głosów – rzecz najbardziej obiektywna i podobna do demokracji, która jest taka-siaka, ale lepszego od niej ustroju nie wymyślono.
Tym, którzy czują się zawiedzeni werdyktem jury, chciałbym podpowiedzieć tylko jedno. Zupełnie inaczej odbierane jest wykonanie muzyczne przez amatorów, przez muzyków niegrających (np. muzykologów), muzyków grających na innych instrumentach, a przez muzyków czynnie grających na instrumencie tytułowym konkursu. Dla każdej z tych grup ważne są nieco inne kryteria, i też nieco inne rzeczy rzucają się w uszy. Zanim odsądzicie jurorów od czci i wiary, zastanówcie się, na ile nie tylko “chcecie”, “czujecie”, “myślicie, że wiecie”, “kibicujecie”, “kochacie Kraków/Bydgoszcz, więc Szymon rządzi!”, ale i potraficie czynnie zmierzyć się z muzyką fortepianową Chopina na poziomie konkursowym. Piszę to jako doświadczony juror.
Jan Paweł Jastrzębski liked this on Facebook.
Jacek Płoneczka liked this on Facebook.
Mariusz Bober liked this on Facebook.
Tomek Kudelski liked this on Facebook.
Tekst mi się podoba, z jednym zastrzeżeniem – to, że nie ma niczego lepszego niż demokracja, to bardzo kontrowersyjna opinia. A poza tym cieszę się, że Pan znów pisze na swym blogu.
Nie bardziej kontrowersyjna, niż popieranie Korwina. Owszem, niektóre narody do demokracji jeszcze nie dorosły, ale nie świadczy to o demokracji, tylko o narodach…
Ars Polonica: USA zawsze było pokazywane jako przykład dojrzałej demokracji. Zanalizujmy ostatnie 50 lat i oceńmy kierunek dokonywanych tam wyborów; demokracja zawsze prowadzi do upadku – lepsze wolniej, gorsze szybciej. No ale co tam wie wyborca Korwina (z braku lepszej alternatywy). Trzeba 30-40 lat, żeby się potwierdziło, a i tak będzie negowane. Pozdrawiam serdecznie, unikał będę polityki mimo, że Pan troszkę prowokuje. Kocham fortepian, organy (choć nie gram na niczym) – zarówno jako instrumenty, jak i muzykę. I mamy podobne zdanie na temat zdolności ludzi do rozumienia przekazywanych treści (to argument przeciw demokracji, tak przy okazji – kluczowy).