Od dłuższego czasu nic nie pisałem. I już byłem się zebrałem, chcąc umieścić nowy znakomity tekst (o czym? Cóż, zdradzę: o myszach i o ludziach), ale wydarzyło się coś, co wytrąciło mnie z równowagi i kazało zastanowić się nad życiem bez nieodłącznej zazwyczaj ironii.
Otóż dowiedziałem się, że zmarł Człowiek, któremu ledwie miesiąc wcześniej naprawiłem i nastroiłem pianino. Pomimo upływu lat w branży “usługowej” wciąż nie jestem w stanie nazwać go “klientem”, bo w ciągu wielu godzin tego grudniowego dnia zbliżyliśmy się, a nawet zaprzyjaźniliśmy – i pracowałem dla niego nie jako wynajęta “obsługa”, lecz jako ktoś, kto bardzo chciał mu pomóc.
Zaczynało się wszystko jakże typowo – za daleko od stacji, więc trzeba dojechać taksówką, bo po mnie nikt nie wyszedł. Odkurzacz? Jaki odkurzacz, trzeba pytać sąsiadów. Zbyt ciepłe, za ciasne, zagracone mieszkanie, w którym ciężko znaleźć miejsce choćby na rozłożenie narzędzi, a co dopiero części rozkładanego pianina. Pianino w takim stanie, że już na wstępie nie zapowiadało niczego dobrego. No i generalnie brak miejsca na tyle, aby ten jeden dzień mojej wymuszonej obecności w cudzym domu spędzić osobno, nie wchodząc na siebie, nie patrząc ciągle sobie na ręce. I nie, nie powiem, że tylko ja miałem ciężko. Wszak kazałem wyłączyć telewizor, zagraciłem dodatkowo mieszkanie, a do tego wcale nie paliłem się do rozmowy. Bo szybko zrozumiałem, że, jeżeli od początku wdam się w miłą pogawędkę, będę musiał zostać tam na noc – przede mną był ogrom pracy.
A jednak wraz z upływem czasu czułem coraz lepszy kontakt z panem Jerzym, właścicielem pianina. Bo w końcu i kawa się pojawiła, i ciasto, i cisza – a czy wiele mi potrzeba do szczęścia? Przecież nie basenu z jacuzzi… Robota zaczęła się w swoim zwykłym trybie, który zapowiadał, że po 6-10 godzinach będę mógł powiedzieć, że zrobiłem już wszystko, i wracać do domu.
Niestety, już po pierwszych dwóch godzinach stało się jasne, że pianino jest – i, co więcej, pozostanie – w stanie, którego nie byłbym w stanie zaakceptować. Zbyt wiele zaniedbań ono zaznało, zbyt wysuszone i zniszczone było. Jakiś 120-letni rosyjski górny tłumik stojący przy kaloryferze… Dla mnie “nic specjalnego” (ot, lekarska znieczulica!), dla właściciela – rodzinna relikwia, pamiątka po matce, po dniach młodości…
Musiałem o tym, co zobaczyłem, powiedzieć panu Jerzemu, sugerując – wbrew własnym interesom! – że raczej nic dobrego z tego nie będzie, i że warto rozważyć przerwanie bezsensownej reanimacji. I ten oto dobroduszny człowiek, który przecież poza pianinem z pewnością miał cały zestaw innych problemów, nagle spoważniał i powiedział: “Robimy. Całe życie nie wiadomo na co czekałem. Chciałbym sobie przypomnieć, jak ono brzmiało 40 lat temu”. A po chwili dodał: “Chciałbym też coś po sobie pozostawić”.
Bardzo mi się smutno zrobiło. Bo pan Jerzy najwyraźniej nie wiedział, że najlepiej nawet nastrojone pianino nie jest żadną trwałą pamiątką, którą można po sobie pozostawić. Momentalnie rozważyłem wszystkie opcje, które były przede mną, i stwierdziłem, że najmniej odpowiednie byłoby się z nim przekomarzać, przekonując, iż nie ma on racji, przytaczając jakieś racjonalne, poparte wiedzą argumenty. Postanowiłem, że po prostu powinienem wykonać swoją pracę jak najlepiej. Bo przecież człowiek cieszy się nie obiektywnie, lecz subiektywnie. Obiektywna prawda może być jedna – w opinii specjalisty pianino do niczego się nie nadaje – lecz prawda subiektywna polega na tym, że można będzie samemu zagrać kolędy, a nie odtworzyć z płyty, i że rodzinny, z własnej dalekiej młodości instrument choć przez moment zabrzmi swoim własnym, czystym głosem, a klawisze posłusznie podążą za odruchami dawno nietrenowanych palców… Czy powinienem był odmówić starszemu człowiekowi tej przedświątecznej radości?
Dlatego oględnie powiedziałem tylko tyle, ile musiałem, aby nie minąć się z prawdą. By zaznaczyć problemy, ale nimi nie epatować. Nie rozsmakowywać się w przykrych szczegółach.
Po kilku godzinach wróciła Małżonka właściciela, zaś ja wprawnym okiem dostrzegłem, że pomysł z uruchomieniem pianina niekoniecznie miał akceptację całej rodziny. Było mi przykro, ale poczułem, że tutaj co-nieco i ode mnie zależy. Korzystając z okazji, dyskretnie i po męsku solidarnie powiedziałem panu Jerzemu: “To wszystko, co mówiłem o pianinie, mówiłem jedynie Panu i nikomu tego nie powtórzę. Pan sam zadecyduje, ile z tej wiedzy przekaże dalej”. W odpowiedzi dostałem wdzięczne spojrzenie.
Pod koniec prac – po 9 godzinach – byłem i wykończony, i niezadowolony z tego, że pianino mimo moich wysiłków nie funkcjonowało tak, jak powinno. Nie ma co kokietować publiczności: wyniki mojej własnej pracy były dla mnie rozczarowujące. Kiedy nadeszła pora podsumowania, sprawdzenia wykonanej pracy, postanowiłem nawet nie wyjmować telefonu, aby nagrać zwyczajową improwizację. Wiedziałem, że takim wynikiem niekoniecznie powinienem się chwalić publicznie, umieszczając nagranie na YouTube. Grałem dosłownie ściskając zęby. Lecz kiedy skończyłem – zobaczyłem pana Jerzego, który na drugim końcu pokoju zalewa się łzami. Taka reakcja na moją grę jak dotąd przytrafiła mi się zaledwie parę razy, ale to właśnie ona świadczyła o tym, jak potrzebne było to, co robiłem. Nie mnie – lecz człowiekowi, dla którego przecież pracowałem.
A teraz Pan Jerzy odszedł. Nie mogę odpędzić się od myśli, jak proroczo On mówił o pozostawieniu po sobie tego nastrojonego pianina, którym nawet nie zdążył w pełni się nacieszyć. Ta śmierć jest dla mnie nauczką, że nie wolno lekceważyć żadnego pragnienia ludzkiej duszy, aby w swoim życiu coś zmienić na lepsze. Nawet jeżeli z pozoru nie ma to większego sensu. I kiedy wydaje się, że jest już za późno. Co więcej, nawet dyskusję o sensowności tego należy przeprowadzać ostrożnie i taktownie. Bo kiedy rozbijemy naszymi racjonalnymi argumentami, naszym szkiełkiem i okiem wszystkie chęci, nadzieje, aspiracje, nieśmiałe próby wykroczenia poza własne ograniczenie – może się okazać, że z człowieka nie zostanie nic, zaś my z naszym racjonalizmem właśnie zabiliśmy jego wiarę w sensowność życia i dalszych starań. Cieszę się, że starczyło mi wyczucia, aby do tego nie doszło, ale ostro odczułem, jak blisko tego byłem.
Pan Jerzy odszedł, zaś ja grałem na Jego pogrzebie. Rodzina poprosiła, abym podczas mszy zagrał właśnie to, co grałem po nastrojeniu pianina. Ze smutnym uśmiechem wyobraziłem sobie, jak to ja improwizuję na organach coś, co półtora miesiąca wcześniej zaimprowizowałem na pianinie… Lecz przecież dopiero co rozprawiłem się z własną dosłownością racjonalnych argumentów, więc i tutaj postanowiłem nie tłumaczyć, że “nie da się”, że tak się nie robi – lecz po prostu zaimprowizować to, co będę czuł w danej chwili. Przecież chodziło właśnie o wyczucie chwili, a nie o dosłowność przekazu i zgodność towaru z zamówieniem, prawda?
Panie Jerzy. Nie nagrałem brzmienia Pana pianina. Ale to, co jest poniżej – to Pan również po sobie pozostawił. Idąc do kościoła, wiedziałem, że tym razem muszę uruchomić nagrywanie…
Piękne. Dziękuję za tekst dający do myślenia. O takie coraz trudniej.
Dziękuję!
Maestro !!! Dziękujemy za przepiękne wspomnienie
o Jerzym. W punkt absolutnie ! Za refleksję , za przemyślenia nad życiowymi priorytetami za mądrość płynącą z tych słów…
To dla nas zaszczyt ,że poprzez to zrządzenie losu to właśnie Pan pożegnał Jerzego osobę niesłychanie muzykalną. A grał Pan od serca , tak bardzo od serca … już od pierwszego dźwięku…. …………
Z całego serca jesteśmy Panu wdzięczne za wszystko !!!
Żona i córka …….. Pana Jerzego !
Serdecznie Panie pozdrawiam.
Głęboki, skłaniający do przemyśleń wpis. Sama byłam tydzień temu na pogrzebie swojej Babci i nadal jestem w nastroju refleksyjnym, uroczystym, przewartościowującym co ważne a co nie. Chciałam ją odwiedzić w sobotę, szykowałam się, zastanawiałam co by tu nagrać na telefonie jak plumkam na fortepianie, aby mogła posłuchać wnuczki, a dzień przed planowaną wizytą, w piątek, dostałam telefon, że zmarła.
Co do marzeń, nawiązując do tego co napisałam wyżej i co jest we wpisie Pana Rościsława – trzeba przyspieszać ich wykonywanie, nie dążąc do perfekcji.
Dziękuję za komentarz. Proszę przyjąć moje kondolencje. Tak jest, zawsze z czymś nie zdążymy. I tak, trzeba starać się za życia, potem będzie za późno. Adresuję to też do siebie.
Dziękuję
He leído todo el mensaje y solo mandarte un abrazo desde España y lo siento por su amigo.
El Sr. Jerzy se ha ido de este mundo con una sonrisa en su alma porque su viejo piano ruso, aunque para nosotros no sonase del todo bien, para el Sr. Jerzy seguramente sería el sonido más maravilloso del mundo, gracias a la afinación de su maestro afinador / amigo Sr. Rościsław.
Thank you, Juan! All the best for you!
Szanowny Panie,
uczestniczyłam w pogrzebie Jerzego, którego Rodzina jest mi bardzo bliska. Ten smutny moment ostatniego pożegnania Jerzego uczynił Pan swoją muzyką ”pięknym”. Wtedy nie znałam Waszej historii. Słuchałam Pana pięknej gry a w myślach przewijały się obrazy z życia Jerzego…
Dziękujemy!
Bardzo dziękuję Pani za refleksję.
From Spain, happy new year my friend.
Thank you! All the best to you in new year!