Od słów do czynów

Tak się jakoś stało, że wielu z Was, czytając ostatni artykuł o hygrometrach, zwróciło przypadkiem uwagę nie tylko na mój śliczny malutki hygrometr cyfrowy, ale i na to, co przypadkiem posłużyło za podstawkę do niego.

Cóż, teraz już mogę zdradzić tajemnicę:
są to nuty pewnego nigdy nie wykonywanego w Polsce utworu. Nie wykonywanego aż do dzisiaj.

Ktoś zapyta: po co o tym na “stronie o pianinach”? No cóż, strona nosi nazwę “Ars Polonica”, a więc nie jest sensu stricto “stroną o pianinach”. Najwyższy czas przestać uprawiać ów “ars” za klawiaturą komputera, lecz przesiąść się za klawiaturę nieco bardziej szlachetnego narzędzia. A więc – jak głosi tytuł – od słów do czynów!

Tak właśnie jest: o sztuce pisać mogą krytycy – i w tym większej sztuki nie ma – zaś samą sztukę tworzyć muszą artyści.

OK, z “arsem” wiadomo, a dlaczego “polonica”? I czy ma to coś wspólnego z Ralphem Vaughanem Williamsem?

No cóż – bo to my właśnie ów “ars” stanowimy, a do tego dbamy, żeby był on jak najbardziej “polonica”, i to w znaczeniu integrującym, a nie wykluczającym. Czegoż więc chcieć więcej?

Zaś Ralph Vaughan Williams, kompozytor angielski i kapelmistrz katedry św. Pawła w Londynie, połączył nas – wykonawców – swoją cudowną muzyką. Zrobiliśmy wszystko, by w wyrazie “zapomniane arcydzieło” postawić akcent na słowie “arcydzieło”.

Prawdę powiedziawszy, dla mnie – organisty anglikańskiego w Polsce – twórczość Vaughana Williamsa to “chleb codzienny” (a dokładniej, cotygodniowy). W kościele anglikańskim w Warszawie co tydzień rozbrzmiewają hymny jego autorstwa, lub choćby przez niego opracowane.

Tyle że nawet ja po raz pierwszy miałem do czynienia z twórczością świecką tego kompozytora. Świecką, a więc stosunkowo marginalną, gdyż działalność katedralna prawie całkiem ją przesłoniła. Zapewne, “zawodowi Anglicy” się ze mną nie zgodzą, ale w tym momencie mam przyjemność bycia amatorem 🙂

Kompozycja “Toward the Unknown Region” (1906, pierwsze z większych dzieł chóralnych kompozytora), jako utwór świecki, nie była przeznaczona do wykonania w kościele, ani też z organami – lecz z pełną orkiestrą symfoniczną. Jednak każdy organista-kompozytor myśli wystarczająco “organowo”, by wszystkie zaplanowane ciekawostki czerpać z idiomu brzmieniowego tego właśnie instrumentu (myślę w tym momencie również o Cesarze Francku). Dlatego też, myśląc o ostatecznym kształcie utworu, postanowiłem zrealizować go na organach, nie zaś na fortepianie (mimo iż próby z fortepianem pokazały absolutną sensowność i możliwość takiego wykonania).

Pracując nad utworem, nie uchroniłem się od ciekawej, lecz nieco przykrej refleksji. Otóż Ralph Vaughan Williams (1872-1958) był rówieśnikiem Feliksa Nowowiejskiego (1877-1946). Również, podobnie jak i Nowowiejski, studiował w Berlinie. Tak więc zarówno szkoła, jak i epoka, wywarła na obu piętno o podobnych uwarunkowaniach.

Ale czy istotnie my mamy Nowowiejskiego, a Anglicy – Vaughana Williamsa?

Jak pokazuje praktyka kościoła anglikańskiego, Anglicy Williamsa jak najbardziej “mają”, i są z niego dumni. Ale czy Polacy tak samo mają Nowowiejskiego? Cóż, to raczej powiedziane mocno na wyrost. Mają go… gdzieś. Nowowiejski na razie leży odłogiem w bibliotekach i archiwach – i nie ma utorowanej drogi na sale koncertowe, do rozgłośni i wytwórni, a wszystko, co tylko dzieje się z jego spuścizną, przypomina jakieś lokalne “zrywiki” narodowe o wątpliwej intensywności. Jedna jedyna znana “Rota” Nowowiejskiego tylko wzmacnia kontrast z pozostałą, zupełnie zapomnianą jego twórczością.

Cóż, może kiedyś nie tylko my będziemy cenić Nowowiejskiego na poziomie co najmniej Szymanowskiego, ale i Anglicy, zachwyceni którymś mniej znanym jego utworem, wykonają go raptem w Londynie, zamieszczając potem swoje przemyślenia na jakiejś “ars britannica”? Cóż… praca od podstaw. Ja swoje już robię, do czego zachęcam również innych.

Wróćmy jednak do Vaughana Williamsa w wydaniu warszawskim.

Przed nami – wykonawcami – piętrzyły się trudności. Przyszło się zmierzyć z odległością organów od chóru i dyrygenta – nieodzowne “lusterko wsteczne” i tutaj przyszło z pomocą, choć łatwo nie było. Nie było dostępu do partytury, a więc partię organów musiałem opracowywać samodzielnie, dostosowując “wyciąg fortepianowy” (biorę w cudzysłów, bo dzisiaj bardziej zrozumiały stał się wyraz “fortepianówki do ZAiKSu”…) do brzmienia orkiestry, zasłyszanego w jednym z niewielu dostępnych nagrań. Mój kolega Sławomir Kuczek, młody, lecz utalentowany dyrygent, który przygotował całość i świetnie, z charyzmą pokierował wykonaniem, dokonał również tłumaczenia pięknego dzieła Walta Whitmana, tak by muzyka nie pozostała jedynie zestawem obco brzmiących sylab. Współpracowaliśmy z fantastycznymi ludźmi – Zespołem Wokalnym Wydziału Dyrygentury Chóralnej, Edukacji Muzycznej, Muzyki Kościelnej, Rytmiki i Tańca pod kierunkiem prof. dr hab. Wandy Tchórzewskiej-Kapały – który to zespół stanowi wyjątkowy, pięknie zgrany i pełny entuzjazmu profesjonalny chór. Piszę o tym bez cienia typowego dla Polski zachłystywania się i epatowania wspaniałymi epitetami, towarzyszącymi każdej rozśpiewanej lub rozegranej przeciętności. Taki chór – to skarb uczelni. Takie wyszkolenie, taka muzykalność, takie poświęcenie dla wspólnej sprawy – to skarb każdego członka tego chóru; skarb, który będzie procentować po latach niezależnie od tego, jak potoczy się droga zawodowa dzisiejszych uczestników zespołu.

Sala koncertowa najsłynniejszej uczelni muzycznej w kraju była niemal pełna. Zostaliśmy docenieni – o czym świadczyły końcowe brawa, o czym świadczyły szczere oklaski i ciepłe, pełne uznania słowa rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina prof. Ryszarda Zimaka, czyja obecność na koncercie – przyznam się bez bicia – niezwykle nas mobilizowała i dopingowała.

A teraz zechciejmy poświęcić kilkanaście minut, żeby w spokoju wysłuchać nagrania “Toward the Unknown Region” Ralpha Vaughana Williamsa. Poniżej linku na mp3 zamieszczam polskie tłumaczenie poematu Walta Whitmana, dokonane przez Sławomira Kuczka.

Ralph Vaughan Williams: Toward the Unknown Region (proszę kliknąć i odtwarzać online, lub pobrać na komputer)

Ku nieznanej krainie (Walt Whitman, tłum. Sławomir Kuczek):

Czyżeś odwagą napełniona, o Duszo,
by podążać ze mną ku nieznanej krainie,
gdzie ani ziemi dla stóp, ani ścieżki, by nią kroczyć?

Tam nie istnieją mapy, nie ma też przewodnika,
i głos się nie rozlega, żadna dłoń nie dotyka;
twarzy rozpromienionej, ani ust, ani oczu w kraju tym nie ma.

Lądu tego nie znam, i Ty, Duszo, też,
wciąż jest zakryte przed nami wszystko to,
czego wyśnić nawet nie możemy –
bogactwo niedostępnej krainy.

Wówczas, gdy opadną więzy ciała,
gdy Czas i Przestrzeń tylko pozostaną,
przeminą ciemność, grawitacja, zmysły i przywiązania.

Wtedy przekroczymy granicę istnienia,
popłyniemy w Czasie i Przestrzeni,
gotowi na to i zaopatrzeni (o radości! O wszechdobrobycie!),
by się tym napełnić, o Duszo.

Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:

  • sławomir kuczek organista (2)
  • kto zdradzil ks poniatowskiego pod lipskiem (1)

    • Powiem inaczej: to, co bytuje dziś na scenach i estradach – to zaledwie 10-15% muzyki klasycznej, która warta jest uwagi i co najmniej rozpoznania. Zatem to raczej te “perełki” szukają nas i ostro potrzebują pomocy! I często jej nie znajdują…
      Na tymże koncercie brzmiała m.in. piękna, lecz znana jedynie w wąskim gronie specjalistów Msza Uroczysta Kazimierza Wiłkomirskiego (1937 lub 38). To taki utwór z gatunku “druga półka od dołu”. Całkiem niesłusznie. Szczerze powiem: ona potrafi zainspirować. Do dzisiaj brzmi u mnie w uszach. A ile takich Mszy nigdy nie zabrzmi na żadnym koncercie… Ile takich utworów czeka na to, że przyjdą Niemcy i ich odkryją…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *