Często mamy taką oto sytuację. W rodzinie od dawien dawna stoi jakieś stare, zabytkowe pianino. W międzyczasie pojawia się dziecko, a jego rodzice (lub dziadkowie) zaczynają kojarzyć fakty: “dziecko” – “pianino”. Niestety, nie wszystko jest takie proste, jakie się wydaje.
Z jednej strony, to jest oczywiste, że dziecko przejawia zainteresowanie starym pianinem, dosiada je, brzęczy, wydobywa jakieś dźwięki. Tak samo jest oczywiste, że naukę muzyki należy rozpoczynać w wieku możliwie najmłodszym. Osobiście pierwsze kroki w muzyce stawiałem w wieku lat 5 z kawałkiem, ale znam też rodziny, w których pierwsze lekcje (rzecz jasna, polegające bardziej na zabawie, niż na nauce), odbywają się już w wieku lat 4, a nawet wcześniejszym. Jeżeli dziecko się cieszy, to czemu nie!
Ale istotą naszego zagadnienia jest nie wiek rozpoczęcia nauki, lecz to, jaki instrument powinien dziecku w tej nauce towarzyszyć.
Z góry zaznaczę, że nie wierzę w istnienie “instrumentów dla dorosłych” czy “instrumentów dla dzieci”. W zasadzie nie ma takiego instrumentu, na którym dziecko nie mogłoby grać w siłę “zaawansowania” budowy takiego instrumentu. Oczywiście, istnieją pianina i fortepiany z klawiaturą cięższą lub lżejszą, ale nie należy przesadnie iść w kierunku fetyszyzmu i myśleć, że małe dziecko powinno grać na klawiaturze lekkiej, a potem, wraz z wiekiem, ta klawiatura powinna być coraz bardziej obciążająca. To raczej przesada, która nie bierze pod uwagę faktu, że dziecko nie zaczyna nauki od skomplikowanych technicznie utworów, a te drobne i łatwe wprawki, które się gra na początku, właśnie dlatego są łatwe (i, co tam mówić, prymitywne), żeby pokonywać naturalny opór klawiatury bez najmniejszego wysiłku. Zatem dodatkowo frasować się siłą owego oporu nie ma najmniejszej konieczności.
Osobiście po raz pierwszy (i ostatni) miałem problem z oporem klawiatury dopiero w wieku lat 13, kiedy egzaminy z fortepianu przeniesiono do sali koncertowej na kilkaset miejsc, w której stał gigantyczny koncertowy fortepian marki “Blüthner”. Wówczas rzeczywiście poczułem różnicę – nie tylko w grze na takim fortepianie szybkich i trudnych technicznie kawałków, ale i w kwestii wypełnienia dźwiękiem dużej przestrzeni. I miałem problem, który udało się rozwiązać dopiero po jakimś czasie. Była to jednak sytuacja zupełnie odmienna od tej, która nas interesuje, a mianowicie na jakim instrumencie dziecko zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki w muzyce.
Nikt raczej nie kupuje dziecku koncertowego “Blüthnera”. Ale co zatem należy mu kupić? Tu nie ma żadnych ograniczeń, oprócz jednego, o którym za chwilę. Można mu kupić dowolnego Petrofa czy Yamahę, nada się pianino skandynawskie albo zachodnioniemieckie. Francuskie też może być. Jak zwykle nie polecam pianin wschodnioniemieckich, radzieckich czy angielskich. Jeżeli ktoś ma bardziej ograniczony budżet, można rozważyć zakup polskiego powojennego pianina – Legnicy, Calisii i ich submarek. Jedyny warunek jest taki, żeby było to pianino nowoczesne, ewentualnie – gdyby chodziło o pianino przedwojenne – żeby takie pianino było dokładnie sprawdzone i zaaprobowane przez stroiciela.
A więc nie kupujmy dziecku pianina zabytkowego.
Dlaczego jest to tak ważny warunek?
Bo pianino dla dziecka powinno stroić w kamertonie. Nie ma nic bardziej ważnego, żeby zapewnić dziecku standardowo nastrojone pianino, dźwięki którego nie są przekłamane, lecz dają swym brzmieniem pewien wzorzec, etalon, który dziecko zapamięta na całe życie.
Jeżeli dziecko nie nauczy się prawidłowego brzmienia dźwięków w skojarzeniu z odpowiednimi klawiszami, ryzykujemy olbrzymi dysonans poznawczy. Chyba każdy z nas zna kogoś, kto ma ewidentny problem ze wskazaniem, która strona (ręka) jest lewa, a która prawa. Oczywiście, po chwili namysłu taka osoba sobie przypomni, że po lewej stronie jest serce, a więc i ręka przy sercu jest lewa. Ale w sytuacji stresowej, np. podczas prowadzenia samochodu, ewentualny krzyk “Daj w lewo!” doprowadzi do stuporu (osłupienia) i do olbrzymiego zamieszania, bowiem refleks takiej osoby zawiedzie! Nie chciejcie tego próbować!
Czytałem o dziecku, które nauczyło się pisania liter wyłącznie do góry nogami, bowiem od małego siedziało naprzeciwko matki i obserwowało, jak ona pisze.
Jeżeli od dzieciństwa mylimy dziecko, mówiąc mu, że kolor różowy to “zieleń”, brązowy to “biel”, a “białe jest czarne”, to niestety, dziecko tak właśnie zapamięta, a potem jakakolwiek zmiana tych skojarzeń będzie drogą przez mękę i nigdy nie osiągnie takich wyników, jakie dają pierwsze wpojone dane. Pierwotne informacje zawsze będą trwalsze, niż wtórne.
Stąd tak ważne jest, aby na samym początku swojej drogi muzycznej dziecko miało pod palcami prawidłowo brzmiący instrument.
A pianino zabytkowe, zaniedbane, “meblowe”, “strojone jakoś po wojnie” NIGDY nie będzie brzmiało prawidłowo, czyli w kamertonie. Nawet pianino relatywnie zadbane, używane, strojone może nie stroić w kamertonie ze względu na swój wiek i osłabienie materiałów i podzespołów.
Z tego wynika, że jednak nie każde pianino nadaje się do nauki dzieci.
Dzwoni do mnie pani mama, która poszukuje instrumentu dla dziecka, ale jednocześnie ma stylowy salon w domu (obowiązkowo z kominkiem), więc znalazła “trochę zaniedbane, ale za to bardzo tanie” pianino z lat 20-ych. Odradzam. Następnego dnia dzwoni, bo znalazła pianino z lat 1880-ych, i to na drugim końcu Polski. Wreszcie pytam, dlaczego celuje w tak stare pianina. Okazuje się, że pani “gustuje w secesji”, nie chce przepłacać, a przy tym nie ma pojęcia ani o potrzebach dziecka, ani o warunkach dbania o pianino. Tłumaczę wówczas, że z pianinem jest trochę jak z samochodem. Jeżeli chcemy mieć mały, fajny, “miejski” samochód dla początkującego kierowcy, albo dla odmiany duże rodzinne kombi, którym pojedziemy do Chorwacji, to nie kupujemy samochodu zabytkowego! Owszem, samochód zabytkowy może nawet jeździć, ale nie sprawdzi się jako samochód codziennego użytku, jako samochód dnia dzisiejszego, przed którym stawiamy pewne wymagania i który pewne rzeczy (zwłaszcza związane z bezpieczeństwem) powinien nam zapewnić!
Więc możemy kupić “antyczne” pianino do salonu, ale nie zmuszajmy, aby grało na nim dziecko!
A co w sytuacji, gdyby chcieć i do salonu, i dla dziecka? Cóż, kupmy dwa różne pianina! Nie ma miejsca? To musimy wydać trochę pieniędzy na stroiciela, który dobierze nam pianino stare, a więc wyglądające “antycznie”, ale wciąż jeszcze trwałe i zadbane. Na pewno nie będzie to pierwszy lepszy najtańszy chłam “do nastrojenia”, jakiego pełno na OLX.
A więc na starym babcinym zaniedbanym pianinie dziecko może sobie brzdąkać ile wlezie, ale tylko do momentu, aż zostanie podjęta decyzja o rozpoczęciu nauki muzyki. Wraz z nią nadejdzie konieczność podjęcia decyzji o zakupie odpowiedniego instrumentu. Pamiętajmy: ani dziecko, ani rozpoczęta nauka muzyki nie są dodatkami do już posiadanego pianina. Jest dokładnie odwrotnie: najpierw jest dziecko, potem nauka, a potem – jako odpowiedni dodatek – pianino.
Osobiście w takiej sytuacji idę na kompromis i sugeruję rodzicom, że na sam początek dziecko może grać… na keyboardzie. Rzeczywiście, nie każde dziecko łapie bakcyla muzyki, więc natychmiastowe kupowanie drogiego, wysokiej klasy pianina może minąć się z celem. Wówczas nic się nie stanie, jeżeli przez pierwszy okres (np. paru miesięcy) dziecko będzie grało na keyboardzie, który jest, oczywiście, tanim zamiennikiem pianina, ma jednak dwie ważne zalety: zawsze brzmi w kamertonie oraz może być schowany za / na / pod szafę, gdzie w razie niepowodzenia nauki nie będzie zabierał cennego miejsca w domu. Dla niektórych zaletą może być lekkość klawiatury zwykłego keyboardu (nie mówimy tu o “wypasionym” sprzęcie z klawiaturą ważoną), lecz, jak już pisałem, dla mnie to żadną zaletą nie jest.
No dobrze, a co z dziadkowym pianinem, które strojone było ostatnio “tuż po wojnie”? Nie mam tutaj dobrych informacji.
W przypadku tak starego, a dodatkowo zaniedbanego pianina (jest to najczęściej statystycznie spotykana zbitka, co nie znaczy, że zawsze bez wyjątku), nawet najdłuższe i najtrudniejsze strojenie nie jest w stanie nadrobić tych dziesięcioleci zaległości, a mianowicie braku obowiązkowych corocznych strojeń pianina. Można temat “ruszyć” i zacząć o pianino na powrót dbać, ale nie ma szans, aby z marszu przywrócić mu pełną sprawność i funkcjonalność. Takie strojenie może umożliwić okresowe użytkowanie pianina (“kolędowanie”, sporadyczne granie od serca itp), ale nie jest w stanie zapewnić dziecku stabilnego, standardowo nastrojonego instrumentu, podstawowego źródła dźwięków muzycznych (a przecież nauka muzyki nie polega jedynie na ruszaniu palcami – nade wszystko polega na umiejętności kojarzenia dźwięków, na wypracowaniu korelacji ucha (słyszenia) – wzroku (odczytu nut) – dotyku (grania palcami tego, co się słyszy, lub tego, co się widzi)). Nauka muzyki jest tak ważną dziedziną, że oczekiwanie, iż jakaś zaniedbana antyczna szafa z przyciskami zapewni dziecku potrzebną “infrastrukturę” oznacza tylko jedno: nauka muzyki się nie uda, dziecko straci mnóstwo czasu, a wynikiem wszystkiego będzie jedynie rozczarowanie. To, oczywiście, czarna wizja, lecz w zdecydowanej większości przypadków nieudanej nauki muzyki nie leży jakaś wrodzona wada dziecka (“jest wredne”), a nieodpowiedni sprzęt (“nastroję ci, jak się nauczysz grać”). Czyli coś, za co odpowiedzialność leży po stronie rodziców.
Tylko raz w mojej karierze stroicielskiej odmówiłem wykonania zlecenia (lub, jak kto woli, “nie poradziłem sobie”, bo można to rozpatrzeć i w ten sposób). Zostałem wezwany w Gdańsku do pewnego górnotłumikowego pianina, prawdziwego trupa. I dopiero w połowie pracy dowiedziałem się, że na pianinie ma się uczyć grać dziecko. Natychmiast przerwałem pracę i stwierdziłem, że nie przyłożę do tego ręki. Pożegnałem się z właścicielami bez wzajemnych żalów – byli rozczarowani o tyle, że myśleli, że pianino już mają (babcia podarowała wnuczkowi), a tak naprawdę dopiero muszą zacząć je szukać.
Dlatego odtąd za każdym razem, gdy dostaję zlecenie zajęcia się jakimś zabytkiem, zawsze pytam, w jakim celu mamy to robić. Co z tym pianinem będzie robione, kto i w jaki sposób będzie na nim grał. Nie chodzi o jakość mojej pracy – zawsze dam z siebie wszystko – lecz o to, że muszę wiedzieć o wszystkich planach z tym instrumentem związanych. I ewentualnie otworzyć właścicielom pianina oczy na pewne kwestie, o których im nie powie nikt inny poza mną.
No a wspomniane na początku tego tekstu pianina nowoczesne (w większości powojenne z nielicznymi dobrze zachowanymi (lub wyremontowanymi) wyjątkami w postaci pianin przedwojennych) w zasadzie zawsze spełniają standardowe wymagania, nawet jeżeli są w różnym stopniu zadbania i wymagają mniej lub więcej pracy nad sobą. Może nie wyglądają jak secesyjne ołtarzyki, no ale czy muszą? Przecież pewność, że dziecko ma wszystko, co najlepsze, jest bezcenna.
Bardzo cenne uwagi. Dzieci powinny grać na nastrojonych instrumentach.