Nieprzydatna pomoc

Weź tu pomagaj ludziom…

Odchodzi członek rodziny, a my zostajemy w pustym (albo raczej “pustym”) mieszkaniu, które trzeba ogarnąć i opróżnić. Często w takim mieszkaniu znajduje się również pianino lub fortepian – najczęściej tak samo zaniedbany, jak i całe pozostałe wyposażenie, z tym wyjątkiem, że fortepian lub pianino tylko optycznie przypomina element wyposażenia – w rzeczywistości jest instrumentem muzycznym, który, aby nadal nim był, musi mieć (i spełniać) bardzo określone warunki. Inaczej stanie się po prostu meblem – i to takim mniej użytecznym.

Dobrze, gdy spadkobierca szybko się orientuje, że zaczynać działania trzeba od pianina. Żeby nie dopuścić do sytuacji, gdy mieszkanie jest już puste i prawie sprzedane (lub urządzone na nowo), a nikomu niepotrzebne pianino jak stało, tak sobie i stoi, i nikt nie ma pojęcia, co z nim zrobić. Co przytomniejsza osoba od razu spróbuje zająć się pianinem, aby je sprzedać lub nawet oddać. Zresztą, bądźmy szczerzy: nie zawsze wynika to z troski o pianino czy ze zrozumienia, jak trudna jest jego sprzedaż w dzisiejszych czasach – lecz z urojenia, że stary, zaniedbany instrument wart jest fortuny (gdyż od zawsze się uważało, że stanowi najcenniejszy element wyposażenia).

Miałem niedawno taki przypadek. Zgodziłem się przyjechać, sprawdzić stan takiego pianina i ustnie je wycenić. Ustna wycena różni się od pisemnej tym, że wszystkie szczegóły podawane są wyłącznie do wiadomości właściciela pianina i służą temu, aby uzmysłowić go, jaki jest stan pianina i jaką kwotę można za nie oczekiwać. Na taką wycenę nie da się powołać, przekazując np. pisemną ekspertyzę za moim podpisem osobie chętnej zakupu. Zresztą, pisemna ekspertyza bardzo często polega na tym, że ten, kto płaci, zamawia muzykę – życzy sobie wpisania dowolnej kwoty, i opłacony stroiciel podpisuje się pod absolutnie niedorzeczną wyceną, ryzykując utratę swojej zawodowej reputacji. A potem mamy zniszczone, zaniedbane fortepiany, wycenione na 22 tysiące, które właściciel wspaniałomyślnie “przecenił” na 17500, bo “zależy mu na szybkiej sprzedaży”…

Przy okazji – muszę to szczególnie podkreślić – wycena nie oznacza tego, że ja sam odkupię to pianino lub fortepian w deklarowanej cenie, ani że zacznę się zajmować “kojarzeniem par” (pianino-człowiek), czyli szukać chętnego na wyceniony instrument. Społeczne oczekiwania w tym zakresie idą jakże daleko…

Wracam do opisywanej historii. Trudno mi mówić o oczekiwaniach spadkobierczyni pianina, ale zamówiła ona wycenę ustną. Po czym… spóźniła się pół godziny do domu, prosząc mnie telefonicznie, abym zaczekał pod budynkiem (i chyba była zdziwiona, że jestem punktualnie). Nie ma sprawy – mogę poczekać, bo czas mam – specjalnie ustawiłem następne zlecenie o odpowiedniej porze, aby na ustną wycenę mieć okrągłą godzinę czasu. Mogę więc poczekać, ale te pół godziny pani ukradła sobie, nie mnie – o tyle krócej trwało to, co mogło być dłuższe i bardziej szczegółowe.

Na miejscu okazało się, że pianino jest przyzwoitej niemieckiej firmy drugiego szeregu, i, pomimo swego wieku (90 lat) i wieloletniego stania w bloku, jest wciąż w przyzwoitym stanie: nie jest wysuszone, czyli płyta rezonansowa nie jest popękana, a resztki stroju trzymają na poziomie zbliżonym do kamertonu. Postanowiłem wycenić je na całkiem słuszną kwotę 2 tysięcy złotych, jednak najwyraźniej istotnie rozminąłem się z oczekiwaniami właścicielki, która była niemile zaskoczona, że “tak mało”. No nie – nie mało, bo tej klasy pianino w salonie można kupić za 6 tysięcy, ale będzie ono tam w pełni przygotowane do gry, dodatkowo będzie jednym z kilkunastu pianin do wyboru, do koloru, a do tego właściciel salonu z pianinami raczej nie będzie się spóźniał pół godziny, zmuszając zainteresowanego do czatowania pod bramą. Tak samo i ceny samochodów w dużych komisach są wyższe, niż tych sprzedawanych indywidualnie – ale za jednym zamachem jesteśmy w stanie “ogarnąć”, czyli obejrzeć, większą ich liczbę, a nie jedną sztukę – a próba zobaczenia takiej samej liczby samochodów sprzedawanych indywidualnie będzie jedną wielką stratą czasu. Nie mówiąc już o tym, że w przypadku takiego komisu mamy przynajmniej szansę, że samochód zaraz się nie rozleci – a do tego dostaniemy paragon czy fakturę (co choćby nominalnie będzie chronić nasze prawa konsumenckie – reszta już zależy od procentu tektury, z której zbudowane jest nasze państwo) i możemy zapłacić kartą, co może nam umożliwić chargeback.

Właśnie stąd wynika ten przykry dla niektórych fakt, że indywidualnie sprzedawane pianina nigdy nie osiągną poziomu cen takich samych pianin sprzedawanych w salonach.

Kiedy czas przeznaczony na wycenę pianina się skończył, wszystko raz jeszcze podsumowałem, wytłumaczyłem, opisałem, uściśliłem, sprawdziłem rok produkcji pianina i poskładałem instrument. Pani kiwa głową, wszystko rozumie, ze wszystkim się zgadza. I nagle patrzy na mnie jakoś tak sugestywnie i zadaje pytanie: “No i co teraz będziemy robić z naszym pianinem?”.

Jak obuchem w łeb.

Jak to “co”? Jakie “będziemy”? Jakim “naszym” pianinem?

Natychmiast przypomniałem sobie sytuację z dalekiej przeszłości. Miałem lat 16 i podczas wakacji zostałem zaproszony przez koleżankę do odwiedzenia jej w innym mieście, gdzie nigdy dotąd nie byłem i ze zrozumiałych względów chciałem je zwiedzić, pochodzić po miejscowych kościołach, pograć na organach etc. Tym miastem było Grodno. Mogłem przez kilka dni nocować w domu babci dziewczyny, gdzie przy okazji wakacje spędzała również ona sama. Dziewczyna, cóż, od pewnego czasu miała na mnie jakieś widoki. Ale tym razem owe “widoki” nabrały charakteru bardziej instytucjonalnego, jako że do zaaranżowania “sprawy” zaprzęgnięte zostały babcia i mama dziewczyny, która to mama przy okazji była koleżanką mojej własnej matki. Samo zaproszenie mnie (żeby nie powiedzieć zwabienie) do Grodna bez pomocy przodków nie mogłoby mieć miejsca.

Na miejscu okazało się, że nocować mamy w jednym pokoju. I owszem, tę pierwszą noc przenocowałem, ale z samego rana uciekłem do kolegi, który szczęśliwie również był z Grodna. U niego też spędziłem resztę mojego pierwszego pobytu w tym mieście. A po powrocie do domu przychodzi do nas matka dziewczyny i pyta moją: “No, Nataszo, i co teraz będziemy robić z naszymi dziećmi?”.

A nic. Święte duchy nie powędrowały ode mnie do pannicy, która ostatecznie skończyła w klasztorze, a ja jeszcze przez trzy lata pozostawałem przez nikogo nietknięty. Jednostkowy wspólny nocleg nie stał się przełomem ani “wypadkiem”, który zobowiązał mnie do czegokolwiek.

Natomiast na pytanie “I co teraz będziemy robić z pianinem?” cała powyższa historia mi się przypomniała. To, że obejrzałem to pianino i je wyceniłem, nie oznacza, że wziąłem na siebie choćby cząstkę odpowiedzialności za jego los. I że teraz razem z właścicielką będę się zajmował jego sprzedażą, szukał chętnych, pośredniczył itp. Oględnie powiedziałem, że, jeżeli zgłosi się do mnie ktoś chętny, zasugeruję mu to pianino, opowiem, co widziałem i jak oceniam instrument. Ba, pomogłem właścicielce zrobić zdjęcia wnętrza pianina, a nawet nagrać filmik, który warto było wrzucić na YouTube, aby każdemu chętnemu pokazać, że pianino jest sprawne i pomimo braku strojeń w miarę poprawnie grające. Osobiście zagrałem na tym filmiku. Na koniec upewniłem się, że mogę przekazywać namiary dowolnym osobom zainteresowanym zakupem, oraz, że, gdyby pani znalazła kogoś chętnego wcześniej, niż ja, to da mi znać, że sprawa jest już nieaktualna. No cóż, wydawało mi się, że jakiś minimalny poziom rozgarnięcia i zrozumienia, czym jest współpraca (całkowicie bezinteresowna!!!, więc ani przez moment mi nie potrzebna), to jest coś, na co mogę liczyć niezależnie od konkretnych cech konkretnego człowieka. Bo przecież są jakieś normy społeczne… Cóż, należało założyć, że ktoś, kto z jakiegoś względu spóźnia się pół godziny na umówioną wizytę, nie jest godzien żadnej formy współpracy czy pomocy. Ale cóż, zawsze mi szkoda pianina, które nie jest winne tego, że władają nim nieodpowiedni ludzie. Takiemu instrumentowi warto pomóc, przekazując go w ręce kogoś trochę bardziej przytomnego.

I tylko z tego względu zaproponowałem to pianino osobie z innego miasta, która zgłosiła się do mnie w kwestii poszukiwania odpowiedniego instrumentu. Zaproponowałem go nie w ramach odpłatnego zaopiniowania, lecz z własnej woli – tak, osobiście znam pianino, które warto by było kupić, oto numer telefonu do jego właścicielki. Stało się to praktycznie natychmiast – z różnicą w dzień lub dwa od momentu obejrzenia pianina przeze mnie.

I oto po dwóch tygodniach dostaję wiadomość: z właścicielką nie było kontaktu (“nie odzywała się”), więc zostało kupione inne pianino.

I tylko się zastanawiam: czy gdzieś tam w głębi serca właścicielka nadal liczy, że będę komukolwiek swatał jej pianino? Czy powinienem był zapomnieć o całej sprawie natychmiast po przekroczeniu progu? Czy miałem potraktować własną obietnicę pomocy (niejako na mnie wymuszoną) jako pustą kurtuazję?

Wiem, że ludzie nie lubią, jak się zadaje takie pytania – nawet jeżeli nie dotyczą one bezpośrednio czytających. Nie lubią też nazywania rzeczy po imieniu. Jest to zbyt mocne zagłębienie się w zakamarki naszej podświadomości i w cechy, które wolelibyśmy ukryć. No, ale cóż: jestem w tej wygodnej sytuacji, że to inni się zgłaszają do mnie, a nie ja do kogoś. To dodaje mi otuchy 🙂

Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:

  • Gdzie w Warszawie można wycenić chińska porcelane (2)
  • figurki niemieckie z porcelany 1877 (1)
  • gdzie sprzedac meble drewniane loc:PL (1)
  • Sntykwariat Stare figurki mosiezne lata 1930 1980 cena (1)
  • szukam eksperta od wyceny obrazow w wielkopolsce pl (1)

  1. Niestety, kilka razy i mnie się zdarzyło….czy to pomóc telefonicznie, czy to pooglądać i polecić…Stwierdziłem, że chyba już jestem staroświecki i nie zdałżam za obecnymi czasami….

  2. Jaki procent klientów jest fajnych, niczym nie zaskakujących w negatywny sposob, bez oczekiwań odwalenia za nich całej pracy i zaopiekowania sie instrumentem, takich z którymi spotkałby się Pan z chęcią jeszcze nie raz?

    • Bardzo fajne pytanie. Nie odpowiem wprost, bo tak nikogo nie zliczam. Najlepiej mi się współpracuje z tymi, kto wie, do kogo dzwoni lub pisze – kto najpierw trochę przeczytał na mojej stronie i/lub obejrzał moich filmików. Wtedy nie ma zazwyczaj nieporozumień. Choć czasem dowiaduję się, że ktoś miał opory, aby się do mnie zgłosić, bo… bał się.
      Gorzej natomiast jest z tymi, dla których jestem jedynie jednym z numerów przypadkowo znalezionych w internecie, “stroicielem trzeciego wyboru”, do którego ktoś dzwoni dopiero wtedy, gdy zawiódł nr 1 i nr 2. Wtedy podejście ludzi jest zupełnie inne. Moje podejście zresztą też. Natomiast i w jednym, i w drugim przypadku są swoje, hmmm, “niuanse”, o których można by było drugie tyle tekstów napisać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *