Naga broń a ostateczna zniewaga

Wyhodowałem sobie w domu lwa, z którym dumnie spaceruję na smyczy.
Kamień w kieszeni zamieniłem w złoty samorodek.
Lokata w banku okazała się cudowna, jako że zera mnożą się przed przecinkiem, a nie po.
Nie mogąc zostać naczelnym “Gazety Wyborczej”, stworzyłem swoją własną “Gazetę Wyborczą”.

Czuję się, jakbym miał w kieszeni potężną broń, mogącą w trzy miga pozbawić mnie wszystkich kłopotów świata. Nie fakt, że jej kiedykolwiek użyję, ale sama świadomość jej posiadania rozświetla moją twarz, dodaje skrzydeł; ba, jest bezcenna.

Dlaczego?

Bo jeżeli umieszczę pewną początkującą polityczkę samorządową z Kobyłki na liście nieuczciwych klientów, to tym samym sprawię, że będzie to najważniejszy news o całej jej karierze, widniejący na samym topie wyników wyszukiwania w Google. A całość skończy się płaczem do słuchawki.

Jeżeli napiszę, że “brzmienie pianina X jest równie wulgarne, co tzw. felietony artystyczne Sławomira Pietrasa”, to sprawię, że o panu Pietrasie dowie się ledwie nie więcej osób, niż ma styczność z jego paszkwilami w “Angorze”.

Jeżeli napiszę, że pan handlarz pianinami o nicku “Importde” uważa, że “pęknięcia w pianinach – to rzecz absolutnie normalna”, i urządza mi brzydką awanturę przez telefon, gdyż ja tak nie uważam, o czym śmiało mówię temu, kto miał nieszczęście kupić od pana handlarza pianino z popękanym mostem basowym – to sprawię, że do pana o ww. nicku zwróci się zdecydowanie mniej klientów.

Ludzie, jak wiadomo, potrafią być bezmyślni i często wolą jednorazowo zrobić z kury rosół, niż, dokarmiając, pozwolić jej znosić złote jaja.

Tak ot, pewien warszawski sprzedawca pianin dokonał niezłego faux pas: pewnej osobie, która przyjechała oglądać pianino ze swoim stroicielem (którym w tym momencie byłem ja), zasugerował, że to on może zostać tym docelowym stroicielem – a na zachętę zaproponował pierwsze strojenie pianina w cenie zakupu. Oczywiście, zaproponował pod moją nieobecność.

Znakomicie. W ten sposób on miał zyskać, a ja stracić jakąś niedużą kwotę pieniędzy. Tyle że ów sprzedawca nie wie, że pierwsze, co zrobię po tym, jak się dowiem o “niemoralnej propozycji”, to odwołam kolejne trzy lub cztery zaplanowane wizyty w jego salonie. Ot, po prostu napiszę do ludzi, że “wizyta w salonie pana X niestety nie będzie wskazana”. I ludzie mi uwierzą. Dlaczego – o tym dalej.

Trzy lub cztery niesprzedane pianina – to utracony czysty zysk w wysokości dobrych kilku-kilkunastu tysięcy złotych. Warto było?

Rzecz jasna, nie każda osoba, zaprowadzona do salonu, kupi tam pianino. Tyle że nie zależy to od niczego innego, jak tylko od jakości eksponowanych tam pianin. Jeżeli ja zobaczę doskonałe pianino, będę je polecał niezależnie od tego, czy mi się podoba osoba, która na jego sprzedaży ma zarobić, czy nie. Wystarczy więc sprzedawać wybitne pianina w znakomitym stanie i w uczciwej cenie – a polecę je każdemu, kto zapyta mnie, czy znam jakieś godne polecenia pianina. No… chyba że sprzedawca popełni coś mocno głupiego, co sprawi, że ponowna wizyta w jego salonie będzie dla mnie nieprzyjemna. I wtedy nie mam jak się dowiedzieć, że posiada on znakomite pianina 🙂

A dlaczego ludzie, którym pomagam, lojalnie informują mnie o tego rodzaju sytuacjach i propozycjach, a jednak z nich nie korzystają? Dlaczego posłuchają mojej opinii, żeby nie odwiedzać pewnych salonów, a nie np. znajdą sobie innego doradcę? Dlaczego wreszcie nie chcą się skusić na promocyjne “strojenie w cenie zakupu”?

No cóż, z kilku powodów.

Po pierwsze, dlatego, że nie nazywam ich słowem “klienci”. O nie. Nazywam ich “ludźmi, którym pomagam”, lub “z którymi współpracuję”. I tak też ich traktuję.

Po drugie, bo przede wszystkim to ja jestem wobec nich lojalny, a przy okazji wiarygodny i opiniotwórczy, zaś moja opinia oparta jest o moje własne, niezależne poglądy, a nie o układy wewnątrz tego bądź-co-bądź małego środowiska, gdzie każdy każdego zna i gdzie o jakąkolwiek niezależność poglądów i opinii wybitnie trudno.

Po trzecie, bo robię to wszystko nie dla zarobku (ten, kto mnie zna, wie, że na umierającego z głodu nie wyglądam), tylko dla pasji, którą to pasją jestem w stanie zarazić każdego, komu pomagam. I ta osoba potem wie, że będę się martwił i troszczył o jej pianino, a nie o swój portfel.

Po czwarte: wszystko to sprawia, że z tymi osobami zaczyna mnie łączyć pewnego rodzaju więź. Zachowując się ładnie, przyzwoicie, uczciwie, mam na razie niczym nie zachwianą pewność, że to popłaca. Te osoby po prostu wiedzą, dlaczego to ja będę stroił pianina ich i ich znajomych, a wcześniej, dlaczego to ja będę opiniował pianina przed zakupem.

Po piąte – i najważniejsze: bo mam Ars Polonica, a z tym się liczy.

Nie, nie nadużywam swojej pozycji, ani swojej broni. Moja broń sama mnie broni.

… A przecież tak niewiele potrzeba. Nie wciskać klientom kitu, nie sprzedawać uszkodzonych pianin licząc, że nikt tego nie zauważy, nie sprzedawać towaru ze Szwecji jako “rodzinnych pamiątek po dziadku”, nie kłamać – tylko sumiennie robić swoje. No, ale ludzie tak nie potrafią. Są to wymagania najwyraźniej nadludzkie…

Zapytania z wyszukiwarki, prowadzące na tę stronę:

  • ekspertyza dywanów wroclaw (1)
  • katowice skup starch luster (1)
  • sad pics (1)

  1. Niestety fachowców z potrzeby serca a nie portfela jest coraz mniej. Większość z Nich patrzy na instrumenty przez pryzmat pieniędzy – naprawione, sprzedane, skasowane. Wielu lekceważy klientów i jest fałszywa wobec nich. Dlaczego? Bo jak już zapłacili to po co się z Nimi liczyć… Przykre ale niestety prawdziwe. Zawsze jak zaglądam na Ars Polonica wiem, że autor prowadzi tę stronę z potrzeby serca i po to by ludziom pomóc a nie na Nich zarobić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *